Europa wolności. Jak odmienić Unię?

Fragmenty wypowiedzi wygłoszone podczas konferencji Polska Wielki Projekt

Zorganizowanej  pod Honorowym Patronatem Prezydenta RP Andrzeja Dudy

W Warszawie 20 05 2017 r. Teksty nieautoryzowane, śródtytuły pochodzą od redakcji

 

 

Dr David Engels

Prof. Katedry Starożytnego Rzymu na Uniwersytecie Brukselskim

Konserwatywna, scentralizowana UE

Jak wiadomo staraliśmy się oprzeć UE przede wszystkim na wartościach materialnych – dobrobyt, wolność, swoboda przemieszczanie się itd. Ale jednocześnie mamy tutaj sytuację pewnego ryzyka, wygaszania tych wartości, które będą tracić na swoim znaczeniu. Teraz mamy taką paradoksalną sytuację jaką w pierwszym stuleciu mieliśmy, przez analogię,  w Republice Rzymskiej. Np. wzrastające bezrobocie, populizm, upadającą demokrację, globalizację, wymieranie tradycyjnych religii, technokrację, wojny cywilizacyjne fundamentalizm, korupcję – wszystko to znamy z okresu pierwszych lat po Chrystusie. I teraz obserwujemy twardnienie starych elit i pojawienie się nowych form polityki, które bardzo często określamy hasłem populizmu. I to również występowało w późnym czasie Republiki Rzymskiej w wyniku, czego doszło do wojny domowej.

Podobną sytuację dostrzegam dzisiaj w nowoczesnym społeczeństwie zachodnim i europejskim. To się pojawia na horyzoncie. Przede wszystkim kryzys gospodarczy, który przeżywamy, pojawienie się wielu partii populistycznych, takie oznaki rozpadu jak Brexit, niepewność o poziom dobrobytu we Francji,  czy innych krajach, gdzie  pojawiają się tacy polityczni  specjaliści, jak Macron, ale i inni. To są trudne sytuacje i mogą one prowadzić do  upadku gospodarczego, niepokojów społecznych i pojawiania się rządów autorytarnych, czyli tak, jak to właśnie obserwowaliśmy w starożytnym Rzymie.

Dla nas jest interesujące to, co można zreformować Europę, i w jaki sposób, jakie mamy obszary działania, aby te zmiany przeprowadzić. I tutaj moglibyśmy, obok tych odniesień do starożytnego Rzymu z czasów cesarza Augusta, przeprowadzić bardzo interesującą paralelę w stosunku do naszych celów, tzn. powiedzieć, co się udało w starożytności, i co w związku z tym, co my moglibyśmy również dobrze zrobić. Moglibyśmy popatrzeć na bardzo ciekawą kombinacje – z jednej strony centralizacja państwa, co umożliwia długoterminowe planowanie, przezwyciężanie kryzysów, tak jak mamy to dzisiaj w Europie, a z drugiej strony  podejście tradycjonalistyczne, konserwatywne, jeśli chodzi o podstawowe wartości, a przynajmniej to, co w czasach Augusta było postrzegane jako podstawowe wartości.

Jeżeli taką kombinację powiązania tych dwóch elementów moglibyśmy stworzyć, czyli z jednej strony mielibyśmy wzmocnioną, scentralizowana UE, która jednocześnie byłaby bardzo demokratyczna, legitymizowana przez obywateli, z równoczesnym powrotem do świata konserwatywnego, to były ten obraz, który musielibyśmy jednocześnie wzbogacić o różne kultury występujące na kontynencie europejskim, a przede wszystkim o to, na czym wyrosła obecna kultura europejska. To byłoby bardzo interesujące i moglibyśmy jednego dnia  taką reformę UE przeprowadzić i łączyć to nie tylko z hasłem kontynentalnej Europy, ale i całego świata. Gdyby to się udało, to taka reforma mogłaby się zakończyć powodzeniem.

Obecne zjawiska kryzysowe mają tak długą historię – proszę po myśleć o demokracji, o pojawianiu się problemów, których tak wielkie państwa jak Stany Zjednoczone, Chiny, nie potrafią rozwiązać –  utrata wartości, ogromne bezrobocie, starzenie się społeczeństwa, to wszystko są długofalowe  tendencje, które pojawiały się już wiele dziesięcioleci temu, i które dotyczą wielu państw europejskich. W tym kontekście pojawiają się analogie do sytuacji w starożytnym Rzymie. Zjawiska te doszły już tak daleko, że alternatywa dla takiej nieprzyjemnej fali przełomu i stworzenia jakiejś centralnej, konserwatywnej władzy państw europejskich, w zasadzie wydaje mi się nieodwracalną. To nie jest moje osobiste zdanie, ale  jest to najbardziej przekonujące z punktu widzenia prowadzonych przeze mnie badań historycznych.

Krzysztof Szczerski

Szef Gabinetu Prezydenta RP Andrzeja Dudy

„Too big to fail”,

Nie sadzę, aby dzisiejsza Europa spełniała którykolwiek z tych warunków, które sa konieczne do przeprowadzenia reformy, o której przed chwilą była mowa. Nie sadzę bowiem, by można dzisiaj mówić w Europie o jakimkolwiek spójnym systemie wartości, które byłyby skalagowane przez te silne środowiska polityczne w ten sposób, aby ew. silna władza europejska była bardzo konserwatywna. Wręcz odwrotnie – wydaje mi się, że możemy dzisiaj mówiąc o braku spójnego modelu życia społecznego i wartości, który byłby na tyle systematyczny żeby mógł stworzyć plan polityczny. Po drugie jest pytanie czy dzisiaj byłaby możliwa jakakolwiek scentralizowana władza w Europie, czy to raczej nie jest droga do tego by spowodować bardzo pogłębiony kryzys europejski, bowiem Europa jest dzisiaj przede wszystkim Europą wielu centrów politycznych, i to jest jej siłą. Jeśli istnieje gdzieś siła polityczna w Europie, to właśnie łączy się faktem, że to jest policentryczna struktura, gdzie wiele podmiotów ma swoją własną polityczną legitymizację, i  dzięki tej odrębnej legitymizacji  narodowych demokracji w ogóle możliwa jest władza w Europie.

Ale rzeczywiście jest coś takiego, o czym była mowa,  i co jest słuszne, że dzisiaj tym słowem, które jest najbardziej charakterystyczne dla Europy, jest poczucie potrzebny zmian, że rzeczywiście mamy do czynienia z sytuacją, w której zmiana jako termin, jest  rozumiana w każdym państwie europejskim jako konieczność i pilna potrzeba. Ale też na te zmiany bardzo różnie się reaguje.

W przyszłym roku obchodzić będziemy 100-lecie odzyskania niepodległości przez Polskę. Ale to także będzie stulecie, i to także będzie część tej refleksji, którą, jako Polska chcemy przedstawić Europie, to będzie też stulecie pewnego oddechu wolności w Europie, gdyż wraz z odzyskaniem niepodległości przez Polskę wiele krajów w naszej części Europy uzyskało wolność i niepodległość. My ją odzyskaliśmy, ale wiele krajów ją uzyskało. I tym samym nie był to tylko koniec pierwszej wojny światowej, ale początek Europy różnorodności, czas, kiedy pojawiło się wiele państw narodowych, którym do tego czasu odmawiano państwowości. Ta zmiana, która nastąpiła po wyczerpaniu imperiów XIX-to- wiecznych była wielkim powiewem wolności w Europie. Złożyły się na nią dwa elementy – wyczerpanie hegemonów i aspiracje peryferii, którym do tej pory odmawiano pozycji samodzielności. I dzisiaj w Europie mamy do czynienia z podobną sytuacją – nie mówię, że jesteśmy dzisiaj w sytuacji tak dramatycznego konfliktu jakim była pierwsza, a potem w konsekwencji druga  wojna światowa, ale mamy sytuację, w której możemy mówić o pewnym wyczerpaniu hegemonów i  wzroście aspiracji tych, którzy do tej pory byli uznawani za państwa, społeczeństwa, czy narody,  poza centrum europejskim.

Pytanie brzmi – czy uda się nam zbudować taką Europę różnorodności, jaką zbudowano w wyniku powstania tych państw narodowych, i tej nowej europejskiej mapy. To będzie zależało od tego w jaki sposób zareagujemy na te potrzebne zmiany, gdyż zarówno po stronie tych hegemonów, których siła się wyczerpuje, widzimy reakcje obronne, które mają uniemożliwić powstanie Europy wolności, gdzie każdy bez wątpienia broni swojej pozycji systemowej,  jak i po stronie tych krajów, które mogłyby stworzyć wspólnotę aspiracji,  mamy różne pozycje. Przecież i w ówczesnej Polsce nie wszyscy zgłaszali ambicje aspiranckie, byli przecież i lojaliści.

Stąd pytanie – czy hegemoni są w stanie podzielić się swoją pozycją hegemona, ale uznać zmierzch swojej siły i podzielić się władzą z pozostałymi uczestnikami tego systemu. I po drugie – czy ci pozostali, tacy jak Polska, czy inne kraje centrum czy południa Europy, będą w stanie zbudować wspólną strategię aspirantów, tj. taką, która byłaby próbą uzyskania strategii równowagi wolności.

Dwie szczególne kwestie wydają się tutaj istotne. Po pierwsze – ta niechęć do zmiany przejawia się w niechęci do przeprowadzenia wolnych wyborów. Wolne wybory mają dzisiaj w Europie złą markę. Wolnych wyborów wiele części Unii Europy po prostu się obawia, ocenia je jako nieprzyjemną konieczność, z jaką trzeba się zmierzyć, a nie jako esencję demokracji europejskiej. Wybory mogą przecież przynieść zmianę, a tej ustabilizowane środowiska po prostu nie chcą. Po drugie charakterystyczna jest niechęć do wolności słowa, co jest dalszą fazą politycznej poprawności. Przejawem tej tłamszonej wolności słowa jest powstanie korpomediów. Tj. mediów, które funkcjonują tak samo jak funkcjonują korporacje, tzn. gdzie jest centralny dyrektor, niekoniecznie nawet mieszkający w kraju, w którym funkcjonują media, ale będący ich właścicielem, i dyktujący mediom, co mają robić, i jak myśleć. Mamy tu do czynienie z rozkazami, które płyną z biznesowej centrali, które określają w jaki sposób dziennikarze mają wykonywać swoją prace. To idzie nawet dalej niż polityczna poprawność, to jest korporacyjne zarządzanie światem mediów, i to z pewnością wymaga refleksji.

Wg. mnie najistotniejsze jest to, aby przywrócić w UE poczucie, że UE jest źródłem wolności a nie opresji. Początkiem UE były idee znoszenia granic, budowania wspólnego rynku, swobody przepływu towarów, osób, usług i kapitału, i to wszystko miało dać poczucie obywatelom państw członkowskich Unii, że ich państwa mogą więcej właśnie dlatego, że są członkami wspólnoty. I ta wspólnota, ta władza europejska, umożliwiała większą ilość działań niż czegokolwiek zabraniała. Dziś rzeczywiście jest taka, że coraz częściej do Europejczyków dociera sygnał, że ich państwo czegoś nie może, albo, że ich państwo coś musi, dlatego, że jest w UE. Naprawdę zmieniła się w ogóle zasada funkcjonowania władzy w Europie, nastąpiło odejście od władzy umożliwiającej do władzy nakazującej i zakazującej. Bez wielkiej zmiany, bez przejścia przez prawo europejskie, przez europejski sposób funkcjonowania, to wrażenie będzie się pogłębiało.

Po drugie o swoją pozycję trzeba walczyć, trzeba ją wywalczyć. Nikt nikogo nie uzna filantropijnie za partnera, jeśli się nie będzie formułowało swoich własnych stanowisk, gdyż tak naprawdę ciekawy jest ten, który ma własne zdanie, i z nim się siada do rozmowy. Z tymi, którzy nie mają nic do powiedzenia nie ma co siadać do stołu, gdyż wiadomo jaki będzie jej wynik zanim się ją odbędzie. Trzeba zatem mieć własne zdanie.

I  w tym sensie jak patrzymy na nasz region, na te wszystkie koncepcje, które mówią o zróżnicowaniu form integracji w Europie, o tym żeby stworzyć  rdzeń europejski – czy on będzie, czy nie będzie to jest inna sprawa – wokół czterech tematów, i że w tym rdzeniu mają być państwa  będące jednocześnie w strefie euro, i w strefie Scheangen, i  będące zwolennikami zdolności obronnych UE oraz  godzące się na wzmocnienie polityki wewnętrznej Unii w sensie stabilizacji, bezpieczeństwa itd. Oceniając z tego punktu widzenia trzeba powiedzieć, że tego typu koncepcja spowoduje najbardziej po Brexicie rozdrobnienie naszej części Europy. Jeśli mówimy o strefie euro to wypadają tu takie kraje jak Polska, Czechy, Węgry, Rumunia i Bułgaria. Jeśli mówimy o strefie Schengen to nie wchodzi do niej  Rumunia z Bułgarią,  a skoro mówimy o armii europejskiej, a nie o bałtyckiej, to państwa bałtyckie, gdyż państwa bałtyckie mają koncepcję jednoznacznie euroatlantycką. A zatem do tej grupy krajów, które ew. mogłyby stanowić ten rdzeń z naszej części Europy, wchodzi tylko Słowenia i  Słowacja, a cała reszta pozostaje  poza nią.

To powoduje, że tego typu procesy Europy są, z punktu widzenia jej podmiotowości, przede wszystkim zabójcze dla naszej części UE. I stąd koncepcja wzmocnienia współpracy regionalnej Adriatyk- Bałtyk- Morze Czarne. My musimy być, jak to mówią ekonomiści –

„ too big to fail”, tzn. zbyt duzi by można nas było pominąć. Ale to może być możliwe tylko wtedy, kiedy będziemy razem. Dlatego też to wszystko, co dzieje się w tej części Europy, nieustanne spotkania polityków w Grupie Wyszehradzkiej i szerzej w formule: Adriatyk- Bałtyk- Morze Czarne mają za cel nie dopuścić do sytuacji nie tylko do tego by nastąpił  podział na starą i nową unię, bo to jest wg. mnie niemożliwe, ale i do tego by nasza część nie została podzielona poprzez procedury, które zachodzą w całości Unii. A Brexit jest katalizatorem tego typu pomysłów.

Jan Zielonka

Prof. studiów europejskich na Uniwersytecie w Oxfordzie

Trzeba zupełnie inaczej myśleć o integracji.

Elity europejskie zdają sobie sprawę z tego, że trzeba coś zmienić, ale jaka to ma być zmiana – na gorsze, czy na lepsze, to co do tego nie ma porozumienia. Wszyscy pamiętamy przypadek Gorbaczowa, który przecież nie chciał doprowadzić do upadku systemu sowieckiego, chciał go naprawić, a wszyscy wiemy jak to się skończyło. Problem polega też na tym by wiedzieć nie tylko o finalnym rezultacie, ale o samym procesie – jak dość do tego porozumienia czy ma być UE, czy jakaś inna unia. Jak patrzymy na historię integracji europejskiej nigdy nie było porozumienia co do tego etapu końcowego, nigdy nie wiedzieliśmy dokąd zmierzamy. Zawsze było coś tam dla każdego – niektórzy marzyli o państwie federalnym, inni marzyli o Europie ojczyzn, jeszcze inni po prostu chcieli mieć łatwiejszy handel i sposób podróżowania po Europie. Nigdy, co do tego nie było porozumienia, to wszystko odbywało się na zasadzie kompromisów, ale oczywiście wszystko się zmienia.

I dzisiaj stanęliśmy przed wyborem – albo te państwa narodowe, które mają faktycznie monopol na UE,  popełnią zbiorowe harakiri i  oddadzą władzę do centrum europejskiego  pozbywając się właściwie większości uprawnień, albo się z tego wycofają. Ale wycofanie się z UE nie jest takie proste, co widzi dzisiaj Wielka Brytania. Nie jest tak łatwo wycofać się z 20 tys., różnych praw i regulacji, zarobią na tym prawdopodobnie prawnicy, i nikt więcej. I dlatego też wszyscy się tego boją i nie wiedzą, co robić i jak postępować. Możemy oczywiście spekulować jak to wszystko poprawić, ale prawdopodobnie, jak zawsze zresztą w historii, duże zmiany dokonają się pod presją szoku zewnętrznego. Takie wrażenie mają dzisiaj członkowie unii monetarnej – szok nie przyszedł przecież z Brukseli, przyszedł z Nowego Yorku, takim szokiem był kryzys uchodźców, który też nie przyszedł z Brukseli. I  teraz stoimy przed pytaniem co z tego wyniknie? Jeśli się jest optymistą, to ma się inny pogląd na te sprawę, niż w przypadku pesymisty.

W polityce liczy się siła. Tak się złożyło, że wszyscy mówimy o państwach suwerennych, ale jak wiadomo z państwami suwerennymi jest jak z ptakami – jedne są jak orły, a inne jak kury, które nie potrafią łatać. One mają oczywiście inne wizje świata. Jeżeli jest takie państwo jak Grecja, które praktycznie rzecz biorąc nie jest już suwerenne, to one ma inne możliwości działania, niż to, które na tym kryzysie zarobiło. Jeżeli jest państwo, które miało w ostatniej dekadzie wzrost na poziomie 20 – 25 proc., a inne praktycznie jest bez wzrostu, to właściwie o czym my tutaj mówimy. I jeżeli jest państwo mające 20 proc. bezrobocia, i inne – bez bezrobocia, to, co wtedy? Problem polega na tym, że nie dogadaliśmy się, co do kierunku zmian wówczas, kiedy te różnice były dużo mniejsze. Dzisiaj będzie dużo trudniej się dogadać gdyż wierzyciele nie chcą by dłużnicy mówili im co zrobić z ich pieniędzmi, a dłużnicy cały czas podkreślają – po co my mamy nasze państwa, skoro nie możemy nic zrobić.

Ten kryzys spowodował zwiększenie różnic, przez co jest dużo trudniej jest je zniwelować. I na tym polega cały problem. Moim zadaniem trzeba zupełnie inaczej myśleć o zmianie integracji.

Andrew Michta

Dziekan Kolegium Studiów Międzynarodowych Europejskim Centrum Studiów nad Bezpieczeństwem w George C. Marshall  w Niemczech

Odbudowanie i wzmocnienie osi transatlantyckiej zależy od procesu zmian w Europie

Pozwolę sobie spojrzeć na to, co dzieje się w Europie z amerykańskiej perspektywy. Europejczycy zmagają się z pytaniami, o których mówił prof. Zielonka, czy prof. Engels, to znaczy, w jaki sposób ten proces przedefiniować, który miał być procesem przede wszystkim integracyjnym. Z punktu widzenia bezpieczeństwa zaszły pewne bardzo dramatyczne zmiany, które zostały spowodowane kilkoma elementami. Jeden to oczywiście zmiany o charakterze globalnym, tj. wzrost Chin jako w tej chwili mocarstwa regionalnego, które coraz bardziej zaczyna aspirować do odgrywania roli globalnej. To jest proces, który będzie się rozwijał. A druga kwestia to to, co jak sądzę z punktu widzenia Europy i Polski jest pozytywne, to powrót Europy w optyce amerykańskiego bezpieczeństwa. Pamiętacie państwo sprzed kilku lat hasło głoszące, że Europa jest właściwie zakończonym procesem– jest UE, jest koniec komunistycznej Europy, w związku, z czym Stany Zjednoczone, że przypomnę prezydenta. Obamę, miały przeorientować się na Pacyfik. Byłem zawsze bardzo sceptyczny wobec takiego myślenia, zwłaszcza po tym, co stało się w 2008 r., czyli ataku Rosji i okupacji terytoriów gruzińskich, jak również tego, co się stało na Ukrainie w 2014 r.

To, co się dzieje wewnątrz europejskiego kontynentu tak naprawdę nie zmienia tego balansu. Chiny rozwijają się same w sobie, USA patrzą w kierunku Atlantyku, itd.

Drugi element to są konsekwencje Brexitu. Proszę pamiętać, że z Europy wychodzi druga największa gospodarka europejska. Jeżeli spojrzy się na balans procentu GDP  UE w eurozonie, i tego poza nią, czyli tego, gdzie znajduje się Polska, to ta równowaga zmieniła się bardzo dramatycznie. Tzn. udział w GDP państw będących poza euro spada w UE z  trzydziestu kilku procent to jedenastu procent To ma konsekwencje bezpośrednie, w sensie wpływów ekonomicznych,  i roli krajów znajdujących się poza strefa euro na ogólną równowagę sił w UE. Trzeci element, który jest dla mnie bardzo istotny to niedoinwestowanie w obronność. Jeżeli się spojrzy 10 lat wstecz, to Europejczycy w strukturach natowskich dostarczali mniej więcej 50 proc. obronności Sojuszu, a w chwili obecnej to jest 20 może 25 proc. ich wkładu. A zatem to jest dramatyczny spadek tego, co Europejczycy są w stanie zrobić jako siły zbrojne. My, USA, wydajemy w tej chwili większość budżetu natowskiego – ca. 70 proc. Ale to nie jest najistotniejsze. Najistotniejsze jest to, jakiego rodzaju zdolności bojowe Europejczycy są w stanie dołożyć do pola walki. Od szczytu w Walii do szczytu w Warszawie jest ciągły refren, że Europa powinna wydawać 2 proc. GDP na obronę, ale w tej chwili jest tylko 5 takich krajów, w tym Polska, co jest bardzo pozytywne i istotne. Natomiast jeżeli spojrzymy na inne kraje natowskie to w wielu przypadkach mamy poziom 1 proc. czy nawet poniżej tego poziomu.

Dlaczego to jest istotne? Bezpieczeństwo Europy, czy to w strukturach natowskich, czy jakichś przyszłych strukturach europejskich, o których się w tej chwili mówi, choć jestem sceptycznie nastawiony do nich, gdyż to jest trochę takie odgrzewanie gaullistowskiej wizji,  Żeby  to zadziałało, to te państwa muszą mieć siły zbrojne, które mogą się przemieszczać w miejsca zagrożenia. Żartobliwie mówiąc lotnictwo, które może latać tylko w kółko nad własną stolicą to nie jest żadne lotnictwo – tak naprawdę to jest klub lotniczy, gdyż nie jest on  w stanie działać poza własnym obszarem i jako taki nie liczy się w strukturach sojuszniczych.

Bezpieczeństwo i stabilność są absolutnie kluczowe dla Stanów Zjednoczonych. I  odbudowanie i wzmocnienie osi transatlantyckiej  będzie w dużym stopniu zależeć od tego w jaki sposób ten proces zmian w Europie będzie przebiegał. To nie jest tylko Brexit. To jest dłuższy proces. Europa podjęła pierwsze kroki w kierunku federalizacji, po czym okazało się, że elektoraty nie zgadzają się na tego rodzaju konsolidację. Ta niestabilność europejska jest elementem bezpieczeństwa. Stany Zjednoczone potrzebują naprawdę silnych partnerów w Europie, potrzebują silnej Europy z tego tytułu, że zdolności bojowe Stanów Zjednoczonych to nie jest tylko kwestią faktu, że jest to najsilniejsza siła na świecie, ale także kwestią tego, ile jest obszarów w których Stany Zjednoczone muszą operować.

Artykuł dodano w następujących kategoriach: Analizy, Konferencje, polityka zagraniczna.