Bałkany zamiast Ukrainy

Aleksander Kaczorowski, ur. 1969, dziennikarz, eseista, tłumacz, publicysta „Newsweeka Polska”. Przekładał książki B. Hrabala i J. Škvoreckiego”

Polska powinna porzucić mrzonki o własnej polityce wschodniej i mocniej zaangażować się w proces akcesji do UE krajów bałkańskich.

W czwartek 22 lipca 2010 roku Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości uznał, że Kosowo nie złamało prawa międzynarodowego, gdy w lutym 2008 roku jednostronnie ogłosiło niepodległość, uznaną do tej pory przez 69 państw, w tym Stany Zjednoczone i 22 kraje Unii Europejskiej. Decyzja MTS zamyka spór o przyszłość Kosowa, od którego ćwierć wieku temu rozpoczął się rozpad Jugosławii. A zarazem otwiera perspektywę integracji zachodnich Bałkanów z Unią Europejską w ciągu najbliższych kilkunastu lat.

Stabilizowanie regionu

Polska musi aktywnie uczestniczyć w tym procesie. Jeśli chcemy stać się regionalnym liderem, powinniśmy zapomnieć o mrzonkach polityki wschodniej i skupić się na Bałkanach. Nie Ukraina, lecz Chorwacja, Serbia, Bośnia i Hercegowina, Macedonia, Albania, Czarnogóra oraz Kosowo zostaną w ciągu najbliższych dziesięciu lat nowymi państwami członkowskimi UE i NATO (Chorwacja i Albania są już zresztą członkami Sojuszu). Te kraje pilnie potrzebują wiarygodnego adwokata, broniącego ich europejskich aspiracji. Polska, ciesząca się na Bałkanach opinią silnego państwa, które najlepiej poradziło sobie z wyzwaniami transformacji ekonomiczno-ustrojowej po 1989 roku, a zarazem mająca czyste konto w stosunkach ze wszystkimi krajami regionu (i aspirująca do europejskiej czołówki), nadaje się jak nikt inny do odegrania tej historycznej roli.

Z punktu widzenia UE celem następnej fali rozszerzenia jest przede wszystkim trwałe ustabilizowanie przestrzeni postjugosłowiańskiej. Od czasu nalotów NATO na Serbię w 1999 roku w regionie panuje względny spokój. Serbowie przestali podburzać swoją mniejszość w Bośni, Albańczycy zaś w Macedonii (choć podjęli próbę wywołania wojny domowej w tym kraju w 2001 roku). Chorwaci osiągnęli z nawiązką swoje cele, sformułowane w chwili ogłoszenia niepodległości w 1991 roku: nie tylko zachowali całość terytorium wraz z regionami zamieszkanymi przez mniejszość serbską, ale też pozbyli się tej mniejszości, co było długofalowym celem chorwackich elit politycznych co najmniej od końca XVIII wieku. Bośniacy udaremnili serbsko-chorwackie plany podziału Bośni i Hercegowiny, a Czarnogórcy stworzyli własne państwo i przejęli kontrolę nad majątkiem narodowym, stworzonym w dużej mierze dzięki subwencjom z Belgradu – dziś sprzedają go z zyskiem Rosjanom (którzy wykupili już np. całą miejscową infrastrukturę turystyczną, będącą głównym źródłem dochodów republiki). To właśnie korupcja i słabość instytucji państwowych, nie zaś animozje narodowościowe czy religijne są najważniejszym problemem regionu. Wymownym tego przykładem jest aresztowanie szefa banku centralnego Kosowa (pod zarzutem korupcji) zaledwie dzień po decyzji Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, uznającej istnienie tego kraju za legalne w świetle prawa międzynarodowego. Zatrzymania dokonali policjanci z misji UE w Kosowie.


Polska powinna porzucić mrzonki o własnej polityce wschodniej i mocniej zaangażować się w proces akcesji do UE krajów bałkańskich.

Strategicznym celem rozszerzenia Unii Europejskiej na zachodnie Bałkany jest domknięcie południowej flanki kontynentu europejskiego, co umożliwi w przyszłości przyjęcie Turcji do UE. Europa i Turcja potrzebują się nawzajem – i wiedzą o tym wszyscy, nawet kanclerz Niemiec i prezydent Francji, choć publicznie mówią co innego.
Turcja już dziś prowadzi na Bałkanach niezwykle aktywne działania dyplomatyczne i biznesowe, które mają uczynić ją niezbędnym partnerem UE w regionie. Ankara przyczyniła się do znormalizowania stosunków między Chorwacją, Serbią i Bośnią, organizując wiosną tego roku serię spotkań wysokich przedstawicieli tych krajów. Jest też kluczowym partnerem politycznym Bośni i Hercegowiny oraz czwartym wśród największych inwestorów w tym kraju (po Austrii, Słowenii i Niemczech). Nie zaniedbuje też interesów w Serbii: Turkish Airlines prowadzą właśnie rozmowy w sprawie przejęcia akcji w tamtejszych liniach lotniczych (mają już 49 proc. udziałów w liniach bośniackich). Znaczącym gestem wobec Belgradu była także podjęta w ubiegłym miesiącu decyzja o zniesieniu obowiązku wizowego wobec obywateli Serbii podróżujących do Turcji (podobną decyzję podjęła wcześniej UE).

Partnerstwo dopiero w przyszłości

Unia Europejska, Stany Zjednoczone i Turcja mają wspólny interes w tym, by żaden kraj regionu nie znalazł się w strefie wpływów Rosji. Niestety, o podobnej zbieżności interesów nie ma mowy w przypadku ewentualnego członkostwa Ukrainy w NATO czy UE. Ukraina nie wejdzie do tych struktur i pozostanie w rosyjskiej strefie wpływów nie dlatego, że chce tego prezydent Wiktor Janukowycz i jego wyborcy, nie dlatego, że Polska jest zbyt słaba, by temu przeciwdziałać, i nie dlatego wreszcie, że Wiktor Juszczenko i Julia Tymoszenko wykorzystują proeuropejskie hasła głównie w celu mobilizacji nastawionej antyrosyjsko części elektoratu, a Ukraińcy nie dość energicznie wpychali stopę w szparę w drzwiach, uchylonych podczas pomarańczowej rewolucji. Szansa na integrację z Zachodem, jaka zarysowała się przed nimi w 2005 roku, była ledwie mirażem. W rzeczywistości nigdy jej nie dostali, gdyż ani Unia Europejska, ani Stany Zjednoczone (ani Turcja) nie dostrzegły żadnych korzyści w przeciągnięciu na swoją stronę kraju, którego znaczenie strategiczne sprowadza się do odgrywania roli buforu między Europą, Turcją i Rosją. Skórka nie była warta wyprawki – czyli trwałego antagonizowania Rosji, której znaczenie strategiczne jest niewspółmiernie większe niż Ukrainy.

Wymowna jest opinia wpływowego amerykańskiego politologa Waltera Russella Meada: „Realne interesy Stanów Zjednoczonych i Rosji wbrew pozorom są ze sobą zasadniczo zbieżne. Oba kraje chcą stabilizacji geopolitycznej w Azji Wschodniej i Zachodniej, nie lubią terroryzmu i obawiają się fanatyków religijnych. Rosja chce mieć prawo weta w sprawach kierunku ukraińskiej polityki zagranicznej – Ameryka nie jest w stanie jej tego prawa odebrać i powinna się z tym pogodzić”. Nie trzeba chyba dodawać, że powyższy opis trafnie charakteryzuje również stosunek większości państw Unii Europejskiej (oraz Turcji) do Rosji.

Polska może oczywiście udawać, że tego nie rozumie, znacznie lepiej byłoby jednak nazywać rzeczy po imieniu. Należy powiedzieć Ukraińcom, że strategiczne partnerstwo naszych państw jest możliwe w przyszłości, gdy większość Ukraińców naprawdę zapragnie stać się częścią Zachodu, zamiast wywoływać demony ugody perejasławskiej i wiązać się śmiertelnym uściskiem z Rosją. Polska powinna być gotowa pomóc Ukrainie, gdy pojawi się na to szansa. Obecnie takiej szansy – czyli koniunktury międzynarodowej – nie ma. Powinniśmy zadbać o to, by przy następnej okazji, jeśli takowa się nadarzy, nasz głos w UE liczył się bardziej niż w 2005 roku albo dziś. Kluczem do osiągnięcia tego celu jest zaangażowanie na Bałkanach.

Polacy zaakceptują aktywną politykę naszego kraju wobec Zagrzebia, Belgradu czy Tirany. Według badań Eurobarometru z 2008 roku jesteśmy wyjątkowo entuzjastycznie nastawieni do rozszerzenia UE na zachodnie Bałkany – poziom akceptacji dla przyjęcia każdego z siedmiu państw regionu jest u nas większy niż średnia w 27 krajach Unii. Aż 68 proc. Polaków opowiada się za przystąpieniem do Unii Chorwacji (średnia unijna to 52 proc). Większość Polaków chce także członkostwa Macedonii, Bośni i Hercegowiny, Czarnogóry i Serbii. Rekordowo wysokie jest nawet poparcie dla Albanii (48 proc.) i Kosowa (44 proc.) – średnia unijna w przypadku tych krajów wynosi 34 proc., a np. w Czechach jest to zaledwie 25 proc. dla Albanii i 27 proc. dla Kosowa.

Niestety, tak wielkie poparcie naszych obywateli dla rozszerzenia UE na południowy wschód wynika tyleż z akceptacji samej idei rozszerzenia, co z nieznajomości krajów, które tak chętnie widzielibyśmy w zjednoczonej Europie. Polacy masowo odwiedzają wyłącznie Chorwację (niemal 420 tys. turystów w 2008 roku). Dla porównania, Czechów jest tam każdego lata okrągły milion, co oznacza, że w tym kraju spędza wakacje co dziesiąty Czech. Również żałosny poziom wymiany handlowej Polski z krajami regionu świadczy o jego nieznajomości i braku zainteresowania z naszej strony. Jak podaje raport European Stability Initiativez 2008 roku, łączna wartość wymiany handlowej Polski z tymi siedmioma krajami jest mniejsza niż z Łotwą, a polskie inwestycje w tych państwach są praktycznie niezauważalne. Czesi pod tym względem biją nas na głowę, rozwijając w ramach rządowej strategii intensywne kontakty handlowe nie tylko ze swoim tradycyjnym partnerem, czyli Chorwacją (silne więzi z tym krajem datują się od czasów monarchii habsburskiej, a poparcie Czechów dla członkostwa Chorwacji w UE jest większe niż w samej Chorwacji i wynosi aż 73 proc.), ale nawet z niezbyt lubianą przez ogół społeczeństwa Albanią, gdzie aktywne są czeskie przedsiębiorstwa budowlane.

Coraz bliżej Unii

Polska musi przestać być wielkim nieobecnym na Bałkanach. To jedyny kierunek, gdzie możemy wystąpić w roli, w której spełnialiśmy się w czasach I Rzeczypospolitej – państwa niosącego postęp, stabilizację i dobrobyt. Białoruś nas nie chce, Ukraina nie potrzebuje; członkostwo w UE to dla tych narodów iluzja, zaś Europa wciąż jeszcze nie wierzy, że państwa te naprawdę istnieją (i przetrwają). Ich przyszłość zależy głównie od stanu stosunków UE – Rosja. To te stosunki stanowią klucz do realizacji nadrzędnego celu polskiej polityki wschodniej, jakim jest zapewnienie bezpieczeństwa naszemu krajowi.

Tymczasem Chorwacja otworzyła trzy ostatnie rozdziały negocjacji akcesyjnych i prawdopodobnie zakończy je w przyszłym roku – powinno to być priorytetem polskiej prezydencji w Unii Europejskiej (lipiec-grudzień 2011). Wniosek Macedonii o rozpoczęcie negocjacji został już przyjęty, wkrótce zostanie wyznaczony termin ich rozpoczęcia (jako że zbankrutowana Grecja nie będzie raczej w stanie nadal blokować swego nielubianego sąsiada). Pozostałe kraje regionu ustawiają się już w kolejce, a decyzja Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości oznacza, że Hiszpania, Cypr, Grecja, Rumunia i Słowacja straciły prawne alibi dla swej odmowy uznania niepodległości Kosowa.

Polska uznała Kosowo jako jedna z pierwszych. Nie bądźmy ostatnimi, którzy poprą jego starania o przyjęcie do UE. Prawdopodobieństwo, że taka akcesja nastąpi, jest dziś znacznie większe niż w wypadku Ukrainy.

Źródło: Europa Nesweek, nr 8 sierpień 2010
Artykuł dodano w następujących kategoriach: Bałkany, Świat.