Uwagi na marginesie gry o podział stanowisk – w UE i w NATO

W ostatnich tygodniach rozegrały się gry o stanowiska wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego dla prof. Zdzisława Krasnodębskiego, szefostwo w Komisji Zatrudnienia i Spraw Socjalnych w PE dla premier Beaty Szydło i zastępcy sekretarza generalnego NATO dla ministra w Kancelarii Prezydenta RP Krzysztofa Szczerskiego. Wszystkie zakończyły się porażkami. Czas wyciągnąć wnioski.

Celem polskiej polityki zagranicznej jest maksymalizacja wpływu Polski na rzeczywistość międzynarodową i kształtowanie jej w pożądanym dla Rzeczypospolitej kierunku.

Nie należy mylić celów z instrumentami

Objęcie przez polskiego polityka takiego czy innego stanowiska w strukturach międzynarodowych może zaś być jedynie instrumentem osiągania tego celu – tym skuteczniejszym, im bardziej decyzyjne jest dane stanowisko.

Tyle że takich stanowisk w istocie nie ma. Parlament Europejski ma bardzo ograniczone możliwości wpływania na sytuację międzynarodową – w zasadzie tworzy jedynie atmosferę polityczną wokół danego zagadnienia. Jego kompetencje prawotwórcze są zaś podrzędne w stosunku do Komisji Europejskiej, posiadającej de facto monopol inicjatywy ustawodawczej, i Rady UE (w której zasiadają ministrowie rządów państw członkowskich), będącej głównym organem ustawodawczym Unii. Objęcie takiego czy innego stanowiska w PE ma więc w istocie znaczenie wyłącznie prestiżowe. Jakież bowiem inne skutki przynosi sprawowanie przez Polaka funkcji wiceprzewodniczącego PE lub szefa jednej z jego komisji? Prestiż jest naturalnie jednym z zasobów politycznych, o które należy się starać, ale walka o stanowiska nie jest sposobem jego zdobywania. Idę o zakład, że tak jak nikt, kto nie zajmuje się tym zawodowo, nie pamięta nazwisk przewodniczących i wiceprzewodniczących PE z poprzednich kadencji (w Polsce wyjątek czyni się dla Jerzego Buzka), tak też nikt nie pamięta, kim byli poprzedni zastępcy sekretarzy generalnych NATO. Potęgi państwa nie mierzy się liczbą stanowisk, objętych przez polityków danego kraju w strukturach międzynarodowych. Fakt, że od początku istnienia Sojuszu Północnoatlantyckiego jego szefem nigdy nie był Amerykanin, nie oznacza wszak, że USA nie mają w tej organizacji nic do powiedzenia.

Zasada odpersonalizowania celów polskiej polityki zagranicznej RP

Na konferencji zespołu ekspertów znanych jako „gabinet Piotra Glińskiego” 4 marca 2013 r. przedstawiłem siedem zasad polskiej polityki zagranicznej. Ostatnią na tej liście była zasada odpersonalizowania celów polityki zagranicznej RP. Pisałem wówczas („Codzienna” 6.03.2013 r.), że celem tejże polityki nie może być zdobycie intratnej posady w instytucjach międzynarodowych dla prominentnych przedstawicieli obozu rządzącego lub państwowego aparatu administracyjnego. Praktyka ta rodzi bowiem podejrzenia o korupcję polityczną zaangażowanych w nią osób, dbających nie tyle o interesy Rzeczypospolitej, ile o swoje przyszłe kariery w instytucjach międzynarodowych i związane z nimi dochody. Prezentowanie tego typu „osiągnięć” jako sukcesów Polski jest niepoważne i uwłacza inteligencji naszych współobywateli.

Powód mojego ówczesnego wywodu był oczywisty. Polityki zagranicznej tandemu Donald Tusk-Radosław Sikorski nie dało się logicznie wytłumaczyć inaczej, jak tylko ich dążeniem do uzyskania intratnych stanowisk w UE, co nie było możliwe bez uzyskania poparcia Niemiec i Francji, a to z kolei wymagało wówczas „ocieplania relacji z Rosją”, „nierobienia łaski Amerykanom”, „rezygnacji z polityki jagiellońskiej” i dokonania „hołdu berlińskiego”. Obecnie tak nie jest, co nie zmienia faktu, że sama zasada odpersonalizowania celów polityki zagranicznej RP nadal powinna obowiązywać.

Stanowiska jako „waluta”, czyli poparcie osób w zamian za poparcie celów

Dla Polski kwestia objęcia tych czy innych stanowisk w UE i w NATO przez takich czy innych kandydatów powinna być narzędziem gry, a nie jej celem. Polskie poparcie dla polityków z innych państw powinno być „walutą”, w zamian za którą powinniśmy „kupować” poparcie ich, a przede wszystkim ich krajów dla naszych celów politycznych. Czy wybór na stanowisko zastępcy sekretarza generalnego NATO ministra spraw zagranicznych Rumunii Mircei Geoany nie mógłby być sukcesem Polski zamiast porażką jej kandydata? Czy zamiast wysuwania kandydata własnego nie byłoby logiczniej poprzeć głównego partnera na wschodniej flance NATO – Rumunię – współtwórcę bukaresztańskiej „9” i ważny filar Trójmorza? Czyż nie byłaby to demonstracja faktu, że z Polską warto trzymać? Podobnie rzecz się ma z Lucią Ďuriš Nicholsonovą – Słowaczką wybraną w miejsce Beaty Szydło. Czy poparcie eurodeputowanej z najmniejszego państwa Grupy Wyszehradzkiej i wypromowanie jej jako kandydata pierwszego wyboru nie opłaciłoby się Rzeczypospolitej? Czy tak duże państwo jak Polska, by wpływać na rzeczywistość, potrzebuje podkreślania swojej dominującej pozycji wobec słabszych partnerów w regionie, zamiast przyciągać ich poparcie na rzecz naszych projektów politycznych, pokazując ich klasie politycznej, że to się jej personalnie opłaca? Zamiast dwóch porażek mielibyśmy dwa sukcesy i dług wdzięczności wobec Polski u obu zwycięskich polityków i ich zaplecza.

Znaj proporcje, mocium panie

Gra o stanowiska w UE i w NATO w ostatnich dniach zdominowała polską debatę o polityce zagranicznej. Tymczasem rzeczy naprawdę wielkiej wagi dzieją się gdzie indziej. Rośnie napięcie między Iranem a Wielką Brytanią oraz Iranem a USA. Ewentualny wybuch wojny w Zatoce Perskiej zredukuje szanse Donalda Trumpa na reelekcję, ze wszystkimi tego konsekwencjami także dla Polski. W połowie czerwca doszło do zmiany nawet nie tyle rządu, ile systemu politycznego w Mołdawii, i to wskutek współdziałania Zachodu (USA i RFN) oraz Rosji. Propolski zwrot na Litwie został potwierdzony pierwszą wizytą zagraniczną nowego jej prezydenta Gitanasa Nausedy, który za jej cel wybrał Warszawę. 21 lipca odbyły się wybory do Rady Najwyższej na Ukrainie, zmieniając zupełnie jej scenę parlamentarną. Zwiększa się rosyjski nacisk integracyjny na Białoruś. Do Turcji dotarły dostawy rosyjskich rakiet S-400, co wykluczyło Ankarę z programu F35. Nasz ważny historyczny sojusznik na południowej flance NATO „odpływa” na wschód, jednocześnie wikłając się w konflikt o złoża ropy naftowej wokół Cypru. Gwałtownie skoczyło napięcie w Gruzji, a Władimir Putin wezwał rosyjskich turystów do opuszczenia jej terytorium i zakazał lotów pasażerskich do tego kraju. To są kwestie, które powinniśmy bacznie obserwować, i to wokół nich powinna toczyć się debata polityczna w Polsce – to tam rozstrzyga się przyszłość, a nie w komisjach PE czy na fotelu zastępcy sekretarza generalnego NATO.

Pro memoria

Amerykańska historyk Barbara Tuchman w swojej słynnej książce „Wyniosła wieża” opisała elity Zachodu na przełomie XIX i XX w. Nad wszystkimi górowali Brytyjczycy. Brytyjscy arystokraci byli syci majątków i zaszczytów, niczym ich nie można było kupić ani niczym im zaimponować. Ambicje osobiste są rzeczą ludzką i polityka nie może się toczyć bez tego „paliwa”. Pamiętajmy jednak, że służba w strukturach państwowych Rzeczypospolitej jest wyższym zaszczytem niż piastowanie najwyższych nawet stanowisk międzynarodowych. Rezygnacja Donalda Tuska z funkcji premiera rządu RP była nie tylko dezercją (w obliczu wybuchu wojny na Ukrainie), lecz także degradacją ze stanowiska realnie decyzyjnego (premier) do ceremonialnego (szef Rady Europejskiej). Reguła ta nadal jest w mocy i dotyczy wszystkich polskich polityków.

Przemysław Żurawski vel Grajewski

Źródło: niezależna.pl. 24 07 19

Artykuł dodano w następujących kategoriach: Media / Press.