Prestiż czy konkret

Nowy kraj członkowski, który prowadzi prezydencję, musi wziąć pod uwagę fakt, że obowiązują tu podwójne standardy. Mniej się wymaga od starych krajów UE, więcej – od nas – mówi Marek Cichocki dyrektor w Centrum Europejskim “Natolin”*
1 lipca Polska przejmie prezydencję w Radzie UE. W Europie nie jest za wesoło, głównie z powodu kryzysu strefy euro, a traktat z Lizbony mocno ograniczył rolę kraju przewodzącego. Czy nie wpłynie to źle na naszą prezydencję?

Marek Cichocki*: Prezydencję w dzisiejszej Unii można coraz bardziej porównywać do kandyzowanej wisienki, którą umieszcza się na szczycie tortu. Może być ukoronowaniem polityki europejskiej kraju, ale nie sposób mówić o niej bez poruszenia tematu tortu.

Z tortem ostatnio w UE kłopoty – kryzys, egoizmy narodowe…

– Na prezydencję można patrzeć w dwojaki sposób – może ona być kwestią prestiżu albo elementem polityki europejskiej danego kraju, to znaczy służyć mu do osiągnięcia jakiegoś konkretnego celu.

Trzeba oczywiście brać pod uwagę nowe okoliczności. Kiedyś prezydencja była zdefiniowana jako formalne przywództwo danego kraju w Unii sprawowane przez sześć miesięcy, ale traktat lizboński poważnie to ograniczył. Nie bez znaczenia jest także fakt, że Unia znalazła się za sprawą kryzysu w poważnych opałach.

Czy przy sprawowaniu prezydencji ważniejszy jest prestiż, czy też cel, który dany kraj chce osiągnąć? A co z wymaganą neutralnością kraju przewodniczącego Unii?

– Prezydencje sprawowane przez kraje założycielskie Unii mają inny charakter niż te obejmowane przez kraje takie jak Polska, które prezydencję sprawują po raz pierwszy. Ale nawet nowe kraje mają wolność wyboru – mogą wybrać prestiż, ale mogą też zaryzykować i spróbować osiągnąć coś konkretnego.

Weźmy np. Finlandię, która objęła półroczną prezydencję w 1999 r. Była wówczas w podobnej sytuacji jak Polska. Jej przewodnictwo wypadło cztery lata po akcesji.

Finowie od początku postawili za cel swojej prezydencji ustanowienie nowego instrumentu politycznego w UE – czegoś, co nazwali Wymiarem Północnym UE [chodzi o kształtowanie polityki Unii wobec Europy Północnej, obejmującej Islandię, Norwegię, region Morza Bałtyckiego oraz północno-europejskie obszary Rosji]. I to im się udało. Do dziś konsekwentnie dbają o to, co wywalczyli.

Można więc być krajem, który dopiero co wszedł do UE, i sprawując prezydencję, zrealizować jakiś własny ważny projekt. Żeby tego dokonać, nie trzeba być dużym i starym krajem członkowskim jak Francja, która za swego przewodnictwa powołała do życia Unię Krajów Morza Śródziemnego, albo Niemcy, które w 2007 r. ożywiły dyskusję na temat nowego traktatu, co doprowadziło w końcu do przyjęcia traktatu lizbońskiego.

Co doradziłby pan polskiemu rządowi – pójść drogą prestiżu czy przepchnąć jakiś wielki polski projekt?

– Trudno powiedzieć, co byłoby lepsze dla Polski. Jestem w stanie wyobrazić sobie argumenty na rzecz tego, że polska prezydencja powinna mieć bardziej charakter prestiżowy.

Sytuacja w Unii jest obecnie bardzo dynamiczna i trudna. Jeśli spojrzymy na prezydencje nowych członków UE, które już miały miejsce – tzn. Słowenii, Czech i dopiero co rozpoczętą Węgier – to możemy z nich wyciągnąć dla siebie pewne wnioski.

Czesi mieli ambitne plany i nawet sporo zrobili, ale wszyscy w Europie pamiętają tylko upadek czeskiego rządu w czasie prezydencji w 2009 r. Słoweńska prezydencja była nijaka, a węgierska zaczęła się od skandalu w sprawie ustawy medialnej. Na tym tle Polska ma przecież szansę się wybić?

– Patrzę na doświadczenia Słowenii, Czech i Węgier trochę nieortodoksyjnie – jak na ciekawe przypadki, z których można dowiedzieć się czegoś o obecnym stanie Unii. W czasie kryzysu i pod panowaniem traktatu lizbońskiego w Unii jest małe przyzwolenie na to, by nowe państwa członkowskie sprawowały jakieś szczególne przywództwo w ramach swojej prezydencji.

Oczywiście możemy próbować odróżnić się od postrzeganych negatywnie prezydencji Czech czy Węgier, co robi już część polskich komentatorów i polityków. Jest pokusa, aby pokazać Europie, że jesteśmy inni, bardziej godni zaufania, że bliżej nam do starszych członków Unii. Z tego punktu widzenia korzystniejszy byłby dla nas model prestiżowej prezydencji, gdyż narażałby on nas na mniejsze ryzyko krytyki ze strony UE.

Tagi w których znajduje się artykuł Nie czytaliście..., UE and tagged , , , .