Jak najszybciej zlikwidować Unię Europejską

Paweł Ukielski

Pomysł, że federalizacja Europy „wymusi” wykształcenie silnej tożsamości europejskiej, jest całkowicie utopijny i musi się skończyć podobnie jak wcześniejsze koncepcje, w których politykom wydawało się, że własną siłą woli są w stanie wymusić głębokie procesy społeczne – twierdzi politolog

Ostatnie dni i tygodnie przyniosły liczne analizy i spekulacje dotyczące niepewnego dalszego losu Unii Europejskiej. Coraz częściej formułowane obawy, że może ona się rozpaść, przeplatają się z wieloma pomysłami na jej „uleczenie”. Wśród potencjalnych remediów poczesne miejsce zajmuje postulat pogłębienia integracji, wręcz federalizacji UE. Pomysł ten stał się w Polsce szczególnie głośny po słynnym już berlińskim przemówieniu ministra Radosława Sikorskiego. W dyskusji, która rozwinęła się po jego wygłoszeniu, zabrakło mi jednego, jednak niezwykle istotnego, elementu: pogłębionej analizy przypadków państw federalnych w historii. A przecież Unia Europejska, gdybyśmy mieli zdecydować się na jej przekształcenie w federację, nie byłaby pierwszym takim przypadkiem w dziejach. Mało tego, znane są zarówno przypadki federalnych tworów państwowych funkcjonujących z powodzeniem do dziś (jak choćby największe mocarstwo globalne – Stany Zjednoczone, czy też najsilniejszy gracz w Europie – Niemcy). Znane są jednak również przypadki zakończone fiaskiem, których rozpad przebiegał niezwykle brutalnie (jak w przypadku Jugosławii) lub też całkowicie pokojowo (casus Czechosłowacji). Czy zatem, myśląc o ewentualnej federacji europejskiej, nie powinniśmy się zastanowić, dlaczego w jednych przypadkach się udało, w innych zaś – nie?

Nieuchronny proces

Najbardziej pouczający wydaje się tutaj przypadek czechosłowacki. Nasi południowi sąsiedzi podjęli decyzję o rozwodzie w sposób pokojowy, kulturalny i – kontynuując porównania rodzinne – pozostali w dobrych relacjach. Ale jednak – rozstali się. I, wbrew uproszczonym opiniom, nie stało się tak przez przypadek, nie było to również wynikiem widzimisię dwóch głównych aktorów politycznych – Vladimíra Mečiara i Václava Klausa. Przyczyny tego procesu były dużo głębsze, a ich korzeni należy szukać w samym początku historii wspólnego państwa. Przyczyny podziału federacji czesko-słowackiej odnajdziemy zarówno w gospodarce (Słowacy zawsze mieli poczucie, że jako partner słabszy są wykorzystywani i drenowani przez Pragę, podczas gdy Czesi byli z kolei przekonani, że do słabszych gospodarczo Słowaków muszą dopłacać), jak i w polityce (Słowacy „od zawsze” dążyli do poprawy swojego politycznego położenia w ramach wspólnego państwa, przez pierwszych 50 lat niebędącego nawet federacją, lecz państwem unitarnym). Czynniki te istniały od 1918 roku, jednak zawsze znajdowały się powody do utrzymania wspólnego państwa, które były w stanie przeważyć tendencje odśrodkowe. Po zniknięciu ostatniej, którą był reżim komunistyczny, wystarczyły zaledwie trzy lata, aby Czechosłowacja przestała istnieć. Stało się tak, mimo że przez większość tego czasu rządzili politycy, którym zależało na jej utrzymaniu. Nawet oni nie byli jednak w stanie zapobiec nieuchronnemu procesowi.

Brak wspólnej tożsamości

Dlaczego proces podziału Czechosłowacji uważam za nieuchronny? Skąd tak silne tendencje odśrodkowe między dwoma bliskimi sobie narodami, między którymi trudno dopatrzyć się jakichkolwiek poważniejszych zaszłości? Kluczowa jest tu bez wątpienia kwestia tożsamości. Mimo że między powołaniem do życia a rozwiązaniem Czechosłowacji minęły 74 lata, nie udało się wytworzyć tożsamości czechosłowackiej (mimo usilnych prób, zwłaszcza w okresie międzywojennym, gdy „czechosłowakizm” był oficjalną doktryną państwową). Czesi traktowali Czechosłowację nie jako państwo czechosłowackie, lecz czeskie (i z jako takim się utożsamiali), Słowacy zaś nigdy nie uznali go za takie, z którym mogliby się w pełni utożsamić. Nigdy nie powstał naród czechosłowacki, choćby w sensie politycznym, ani Czesi, ani Słowacy nigdy nie czuli się Czechosłowakami. Krótkie spojrzenie na rozmaite twory federacyjne ukazuje, że bez większego ryzyka można uznać, iż jest to czynnik kluczowy dla trwałości tego typu konstrukcji prawno-międzynarodowych. O ile oczywiste jest, że mamy do czynienia z narodami niemieckim czy amerykańskim (gdzie bycie Niemcem lub Amerykaninem jest ważniejszą samoidentyfikacją niż np. Bawarczykiem lub Teksańczykiem), o tyle w przypadku federacji, które przestały istnieć, ważniejsze okazywało się bycie Słowakiem i Chorwatem niż Czechosłowakiem i Jugosłowianinem.

Pomysł, że federalizacja Europy „wymusi” wykształcenie silnej tożsamości europejskiej, jest całkowicie utopijny i musi się skończyć podobnie jak wcześniejsze koncepcje, w których politykom wydawało się, że własną siłą woli są w stanie wymusić głębokie procesy społeczne – twierdzi politolog

Nauczka euro

W świetle powyższych rozważań pomysł federalizacji Unii Europejskiej uważam za niezwykle niebezpieczny dla jej przyszłości. Z całą pewnością trudno dziś mówić o jakiejś pogłębionej tożsamości europejskiej, nie wspominając nawet o jej rywalizacji z tożsamościami narodowymi. Na to jest bez wątpienia za wcześnie, z dzisiejszego punktu widzenia zresztą nawet trudno przewidywać, kiedy proces taki mógłby mieć rację bytu. W dziejach UE mieliśmy zresztą już do czynienia ze spektakularnym politycznym projektem wprowadzonym za wcześnie. Projektem, u którego podstaw legło przekonanie, że będzie milowym krokiem naprzód, co miało wystarczyć, by przezwyciężyć wszelkie trudności. Projektem tym było wprowadzenie euro, unia walutowa, dla której nie było uzasadnienia ekonomicznego, lecz istniała silna wola (by nie powiedzieć: presja) polityczna. Opinie krytyczne traktowane były jako nieuzasadnione malkontenctwo, a entuzjaści nie zamierzali wsłuchiwać się w głosy przywołujące tak oczywiste – wydawałoby się – argumenty, że wprowadzanie unii walutowej bez wcześniejszego ujednolicenia polityki fiskalnej, budżetowej czy gospodarczej jest postawieniem spraw na głowie i zaczynaniem od końca.

Skok do przodu

Efekty tego posunięcia widzimy obecnie wszyscy. Strefa euro jest w głębokim kryzysie, z całkiem realną perspektywą rozpadu w niedalekiej przyszłości. Ratunkiem ma być jedynie kolejny „skok do przodu”, jakim miałaby być daleko posunięta federalizacja Unii. Można odnieść wrażenie, że europejscy przywódcy nie zamierzają się uczyć na błędach (również własnych) z przeszłości. Zarówno bowiem przykłady federacji już nieistniejących, jak i sprawa euro powinny dawać do myślenia. Zwłaszcza kwestia wspólnej waluty, która od początku była politycznym projektem mającym wymusić głębszą integrację i unifikację gospodarczą, powinna stanowić groźne memento, skutecznie powstrzymujące przed kolejnym pomysłem stawiającym sprawy na głowie. Pomysł, że federalizacja Europy wymusi wykształcenie silnej tożsamości europejskiej jest bowiem całkowicie utopijny i musi się skończyć podobnie jak wcześniejsze koncepcje, w których politykom wydawało się, że własną siłą woli są w stanie wymusić głębokie procesy społeczne. Istnienie Unii Europejskiej jest bez wątpienia jednym z kluczowych elementów polskiej racji stanu. Niewątpliwie silna Polska w silnej Unii to rozwiązanie dla nas najkorzystniejsze, zarówno z punktu widzenia naszej pozycji międzynarodowej, jak i wewnętrznej sytuacji społeczno-gospodarczej. I właśnie dlatego powinniśmy ze wszystkich sił przeciwstawiać się utworzeniu Stanów Zjednoczonych Europy. Dla dobra projektu pod nazwą Unia Europejska.

Autor jest politologiem, historykiem, znawcą Europy Środkowo-Wschodniej i polityki historycznej. Zastępca dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego

Źródło: rp.pl 27 12 11
Artykuł dodano w następujących kategoriach: UE.