Międzymorze. Filar polityki zagranicznej czy wyraz “polskiego imperializmu”?

Na temat koncepcji Międzymorza, która ponownie trafiła “na świecznik”, z historykiem i specjalistą w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego doktorem Markiem Piotrem Deszczyńskim, adiunktem w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego rozmawiał Artur Wróblewski.

Artur Wróblewski, Interia: W jakim stopniu koncepcja Międzymorza została zrealizowana przed wybuchem II wojny światowej? Jak pan ocenia ówczesną wartość strategiczną Intermarium?

Dr Marek Piotr Deszczyński: – Powstała wtedy jedynie strefa państw oddzielających Rosję (ówcześnie Związek Sowiecki) od Niemiec – najpierw od tzw. republiki weimarskiej, a następnie od III Rzeszy. Ujmując rzecz szeroko, od północy obejmowała ona Finlandię, Estonię, Łotwę, Litwę, Polskę, Czechosłowację, Austrię, Węgry, Rumunię, Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców (od 1929 r. Jugosławię), Bułgarię, Albanię, Grecję oraz organizm specyficzny – Wolne Miasto Gdańsk. Z racji tego, iż poszczególne kraje wiele dzieliło (m.in. spory graniczne, kwestie mniejszości narodowych), układu ogólnego nie udało się stworzyć ani podpisać.

– Niektóre państwa łączyły jednak ze sobą porozumienia sojusznicze – dwustronne, jak np. Polskę z Rumunią, czy wielostronne, jak Czechosłowację, Rumunię i Jugosławię (tzw. Mała Ententa). Bywały one wzajemnie sprzeczne, jak właśnie to drugie, wymierzone przeciw Węgrom, z którymi z kolei Polska miała, bez formalnego sojuszu, stosunki przyjazne.

– Od 1934 r. strefa międzymorska weszła w stadium stopniowego rozpadu, gdy Austrii zagroził Anschluss. Rok później Republika Czechosłowacka zawarła alians z ZSRS, łamiący faktycznie solidarność krajów regionu wobec komunizmu. Z kolei nastawione rewizjonistycznie Węgry miały dobre relacje z Rzeszą. Albania grawitowała ku Włochom, zaś Finlandia trzymała się na uboczu, zbyt długo nie dostrzegając groźby sowieckiej.

– Litwa, nieutrzymująca z Polską stosunków dyplomatycznych, lawirowała pomiędzy Moskwą a Berlinem. W tej sytuacji nie było możliwe wczesne postawienie tamy ekspansji Niemiec. Adolfowi Hitlerowi udało się dzięki temu w ciągu roku (marzec 1938 – marzec 1939) opanować Austrię, obezwładnić Czechosłowację poprzez wchłonięcie tzw. okręgu sudeckiego, dalej zaś rozbić ją poprzez zajęcie Czech i Moraw oraz stworzenie wasalnej Słowacji, a wreszcie oderwać od Litwy Kłajpedę i poważnie umocnić wpływy niemieckich narodowych socjalistów w Gdańsku.

– U progu kolejnej wojny światowej z koncepcji międzymorskiej pozostał więc zarys tzw. Trzeciej Europy, czyli państw utrzymujących jeszcze pewną niezależność od Berlina i Moskwy, stosunkowo luźno powiązanych z Polską, lub o nią faktycznie opartych, wyczekujących też wsparcia mocarstw zachodnich. Chodziło tu, znów wymieniając od północy, o Estonię, Łotwę, Litwę, Rzeczpospolita, Węgry, Rumunię, Jugosławię, Bułgarię i Grecję. Pomijam Albanię, gdyż na początku maja 1939 r. anektowały ją Włochy, coraz bliższe sztywnemu związaniu się z Niemcami.

– Wbrew pozorom, nawet tak okrojony obszar miał wybitne znaczenie strategiczne. Liczył 1,45 mln km kw. oraz 99 mln mieszkańców. Cechował się godnymi uwagi walorami terenowymi , jak m.in. łuk Karpat czy bagna Polesia. Dysponował dużym potencjałem gospodarczym i obronnym, w tym trzema silnymi armiami – polską, rumuńską i jugosłowiańską. W sierpniu 1939 r. wspomniane państwa mogły zmobilizować nawet 5 mln żołnierzy, nie najgorzej uzbrojonych! Była to w teorii siła zdolna wspólnie powstrzymać napaść niemiecką lub sowiecką, a także przeciwstawić się skutecznie rozbiorowi dokonanemu przez Hitlera i Stalina.

Jednak tak zwana Trzecia Europa zupełnie nie sprawdziła się w 1939 r. Czy istniała możliwość stworzenia mocniejszego przymierza?

– Jak widać, wtedy niestety nie. Przywódcy poszczególnych państw, poza wyjątkami, jak marszałek Józef Piłsudski, Józef Beck, marszałek Edward Śmigły-Rydz czy głównodowodzący armii litewskiej generał Stasys Rastikis, nie rozumowali w kategoriach tzw. wspólnego, niepodzielnego bezpieczeństwa. Gdy zaś jeden z krajów uczynił wyłom w niepisanej solidarności, wdzierały się tam wpływy niemieckie i/lub sowieckie.

– W drugiej połowie 1933 r. istniała przez chwilę możliwość przekształcenia czasowego zbliżenia Polski i Czechosłowacji w konstrukcję stabilizującą region. Jednak szef czechosłowackiej dyplomacji Edward Benesz nie godził się na układ sojuszniczy, a tylko na “pakt przyjaźni”, nie dający żadnych gwarancji współdziałania na wypadek wojny, nie chcąc drażnić Berlina zawarciem porozumienia z bardziej zagrożoną – jak mylnie sądził – Rzecząpospolitą. Niepewna postawa Pragi przesądziła o sfinalizowaniu przez Polskę rokowań z Niemcami, co przybrało postać 10-letniej deklaracji o niestosowaniu przemocy z 26 stycznia 1934 r.

– Z kolei polityka Francji – wtedy aliantki Polski, Czechosłowacji, Rumunii i Jugosławii, mająca na celu harmonizację tych czterech porozumień, okazała się dalece nieskuteczna, zawodząc zwłaszcza w 1938 r. Nie do przyjęcia dla państw środkowoeuropejskich był np. lansowany przez Paryż tzw. Pakt Wschodni, wikłający je w zbyt ścisłe związki z Moskwą. Istotną rolę odgrywały też stosunki wewnętrzne w poszczególnych krajach, niejednokrotnie osłabiające możliwości współpracy regionalnej, jak np. polityka Litwy za premierostwa Augustinasa Voldemarasa (1926-29).

– Nie zgadzam się z tezą iż “Trzecia Europa” w 1939 r. zupełnie zawiodła. Dzięki porozumieniom opartym na tej podstawie możliwe stało się m.in. uchodźstwo polskie na Zachodzie, a więc przetrwanie państwowości. Losy wojny z Niemcami rozpoczętej 1 września przesądziła przecież napaść sowiecka na broniącą się nadal Rzeczpospolitą. Jeszcze 16 września Węgry, Rumunia oraz Litwa, Łotwa i dalsi sąsiedzi (jak np. Jugosławia czy Grecja) zachowywali neutralność przyjazną, pozwalającą m.in. na tranzyt pomocy materiałowej płynącej już z portów francuskich i brytyjskich. Dopiero wydarzenia świtu dnia następnego sprawiły, że państwa strefy, zwłaszcza te położone w pobliżu ZSRS, musiały zmodyfikować swe stanowisko (vide Estonia i internowanie ORP “Orzeł”), bo same znalazły się w zagrożeniu.

W Międzymorzu dominującą rolę – ze względu na obszar i zasoby ludzkie, a pewnie też i względy historyczne – miała pełnić Polska. Jak zatem na koncepcję reagowały inne narody – zwłaszcza te sąsiadujące z naszym krajem i obawiające się polskiej dominacji czy też nawet “polskiego imperializmu”?

– Rozmaicie; elity rządzące niektórych krajów uznawały szczególną pozycję Rzeczpospolitej (zasadniczo np. Łotwa i Rumunia). Inne – jak przede wszystkim Czechosłowacja – a ściślej minister Benesz, który w końcu 1935 r. został jej prezydentem – odrzucały ewentualność przywództwa Warszawy, mając samemu zamiar być “pierwszym wśród równych”. Istotną rolę odegrał tu antagonizm osobisty między Beneszem a Beckiem. Zdominowania przez Polskę obawiała się Litwa, z racji zaszłości historycznych. Nie to stanowiło jednak główną przyczynę częściowego tylko powodzenia projektu międzymorskiego. Decydowały największe antagonizmy terytorialno-ludnościowe, między którymi poczesne miejsce zajmował spór rumuńsko-węgierski o Transylwanię/Siedmiogród – obszar utracony przez Węgry mocą traktatu pokojowego z Trianon (1920). Trzeba też wspomnieć o zagadnieniu ukraińskim. Rzecz dotyczyła wszak narodu, zamieszkującego spore połaci Polski, Czechosłowacji (na Rusi Zakarpackiej, od marca 1939 r. w całości w obrębie Węgier) oraz Rumunii. Nie miał on własnej wolnej reprezentacji państwowej – bo trudno za taką uznać Ukraińską Socjalistyczną Republikę Sowiecką – i do uzyskania jej w jakiejś formie dążył od jesieni 1918 r. drogą polityczną lub zbrojną. Irredenta ukraińska wywoływała więc obawy i wstrząsy. Był to jeden ze słabych punktów planowanej konstrukcji i jako taki wygrywał go Berlin.

Jak Pan ocenia szanse na realizację idei Międzymorza w obecnych czasach, co zasugerował prezydent Andrzej Duda? Czy to powinien być wiodący nurt polskiej polityki zagranicznej?

– Myślę, że idea ta zasługuje na to, by mutatis mutandis stać się jednym z filarów polskiej polityki zagranicznej, komplementarnym względem orientacji na Brukselę (tj. NATO i UE). Wcześniej dał temu wyraz np. minister Witold Waszczykowski występując w maju 2011 r. z ramienia Instytutu Sobieskiego podczas I edycji kongresu “Polska – wielki projekt”. Państwa środkowoeuropejskie, mające wspólne doświadczenia historyczne i interesy, winny wspierać się wzajemnie, bo razem stanowią znaczną siłę. Przykładowo – same dziewięć państw-uczestników spotkania bukareszteńskiego “flanki wschodniej NATO” to już 90-95 mln mieszkańców, czyli 60-65 procent całej ludności Rosji i około 115 procent ludności Niemiec, z niemałymi wszak walorami gospodarczymi. Dochodzi do tego Słowenia, Finlandia, być może Mołdawia. Wskutek wydarzeń, jakie nastąpiły od lata 2008 r., tj. od próby najazdu rosyjskiego na Gruzję, przez Smoleńsk, Krym, Donbas nastąpiło otrzeźwienie w prawie całej Europie Środkowej. Szanse na urzeczywistnienie tego zamysłu są więc dziś spore.

Przed II wojną światową koncepcja Międzymorza miała stanowić sojusz obronny wobec Niemiec i Związku Sowieckiego. Państwa obszaru łączyło więc wspólne zagrożenie. Czy dziś ten czynnik ma jeszcze tak wiodące znaczenie – poza oczywistym zagrożeniem ze strony Rosji?

– Pytanie dotyczy więc innych zagrożeń. Kwestia rozgrywającej się w ostatnich miesiącach masowej i częściowo tylko kontrolowanej imigracji z Azji Zachodniej i Środkowej oraz Afryki Północnej narzuca się tu sama. Solidarne występowanie w odniesieniu do niej tych państw Europy Środkowej, które poczuwają się do odnowienia idei międzymorskiej wydaje się być jednym z najważniejszych narzędzi, jakie są do dyspozycji w ochronie interesów regionu.

Koncepcję Międzymorza przed 1939 r. wspierała jedynie Francja. Jak obecnie na ewentualne próby stworzenia osi państw Europy Środkowo-Wschodniej reagują państwa zachodnie i Ameryka? Gdzie powinno szukać sojuszników hipotetyczne Intermarium i czy głównie na Starym Kontynencie?

– Pierwsze pytanie należałoby zadać raczej dyplomacie. Odpowiadając natomiast na drugie to z perspektywy historycznej można wymienić m.in. Szwecję, żywotnie zainteresowaną stabilnością w basenie Bałtyku, z podobnych powodów także Danię i – pośrednio – Norwegię. Ważna jest oczywiście postawa Waszyngtonu, przed wybuchem II wojny światowej jedynie obserwującego wysiłki na rzecz powstrzymywania ekspansji totalitaryzmów w Europie. Niedawno uaktywniła się Wielka Brytania, współodpowiedzialna przecież za bieg wydarzeń w naszym regionie w latach 30. i nieskuteczność podejmowanych wtedy działań. Warto też pamiętać o Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej, np. w kontekście tak ważnej dziś współpracy gospodarczej.

Czy obecnie NATO, umieszczając siły zbrojne w państwach bałtyckich, Polsce, Rumunii i Bułgarii siły zbrojne, niejako nie odbudowuje koncepcji marszałka Józefa Piłsudskiego?

– W szerokim sensie tak. W okresie międzywojennym kwestia tzw. interoperacyjności sił zbrojnych państw obszaru międzymorskiego stanowiła tzw. melodię przyszłości. Różne i nie uzgodnione były języki współpracy, regulaminy, kalibry broni strzeleckiej. System łączności wspólnej – myślę tu o sojuszu polsko-rumuńskim – dopiero raczkował. Zgodę na przekraczanie granic przez pododdziały armii państw potencjalnie sojuszniczych uzyskać było trudno. Miano jej udzielić w zasadzie dopiero podczas działań wojennych, gdy mogło być już za późno. Dziś wiele z tych spraw jest uregulowanych w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego. Działa więc np., jako tzw. Baltic Air Policing, wspólna obrona przestrzeni powietrznej nad Estonią, Litwą i Łotwą, a więc krajami nie posiadającymi lotnictwa myśliwskiego. Powstają też elementy tzw. tarczy antyrakietowej. Jeśli chodzi o ostatnie zapowiedzi, to trzeba pamiętać, że jak do tej pory dotyczą one symbolicznego tylko zaangażowania naszych zachodnich sprzymierzeńców. Wspomina się przede wszystkim o magazynach sprzętu, a dużo rzadziej o niewielkich przecież (szczebel batalionu – brygady) garnizonach wojsk lądowych, które dyslokowane w pobliże granicy wschodniej NATO miałyby pełnić rolę odstraszającego systemu alarmowego. Jest to jednak wielokrotnie więcej, niż udało się osiągnąć trzy ćwierci wieku temu. W nawiązaniu zaś do myśli Piłsudskiego, trudno natomiast nie wspomnieć o Ukrainie i Białorusi. To jednak temat na odrębny wywiad.

Źródło: interia.pl 25 01 16

Artykuł dodano w następujących kategoriach: Nie czytaliście....