O zmianach w UE, NATO oraz w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa III RP

Czyli z dużej chmury mały deszcz

Powiedziałbym, że proces instytucjonalny związany z tworzeniem traktatów, a Unia zawsze rozwijała się poprzez traktaty – chociażby Maastricht, Amsterdam, Nicea – pokazał, że Unia nie jest już w stanie rozwijać się dalej poprzez reformy traktatowe. Rozwój jest bowiem determinowany przez czynniki wewnętrzne, takie jak rozszerzenie, i zewnętrzne, np. przez radykalną zmianę myślenia Stanów Zjednoczonych po 11 września o tym czym jest świat, jaka jest w nim jest rola Europy. Okazało się także to, co dzisiaj widać bardzo wyraźnie w kontekście problemów z polityką sąsiedztwa, tak na południu Unii, jak i na wschodzie, że model, który proponuje Unia, a który zadziałał w przypadku Europy Środkowo-Wschodniej, tj. oferujący stopniową integrację, praktycznie nie działa, ponieważ hasło demokratycznej transformacji i westernizacji nie ma już takiej siły jak po 1989 r. W wymiarze geopolitycznym obserwujemy więc niemalże całkowite zagubienie się Unii w perspektywie międzynarodowej.

Do spraw polityki wschodniej jeszcze wrócimy. Tu chciałbym zauważyć, iż Unia gubiąc tą perspektywę rozszerzenia zarazem kwestionuje, jeżeli nie przekreśla, cel po wielokroć głoszony, tzn. zbudowanie nie tylko potęgi regionalnej, ale i światowej. Służyć temu miała m. in. wspólna polityka zagraniczna Wspólnoty. Jedną ze zdobyczy Traktatu jest przecież powołanie ESDZ, czyli dyplomacji unijnej mającej być istotnym krokiem na drodze ku wspólnej polityki zagranicznej. Polska zabiegała o to, by nominacje ambasadorskie uwzględniały geograficzną różnorodność Unii. W praktyce okazało się, że zaspokojone zostały tylko żądania państw starej Unii, co pozwala przypuszczać, iż Unia tak naprawdę realizować będzie politykę zagraniczną, np. Francji czy Niemiec jedynie ubraną we wspólnotową retorykę i przy pomocy unijnej dyplomacji. Ojcowie założycieli reprezentowali różne państwa, ale one budowały wspólnotę, tymczasem obecnie, mimo tylu integracyjnych traktatów, wracamy do Unii de facto różnych prędkości i rozbieżnych sił?

Unia zawsze była, z wyjątkiem pierwszego okresu, związkiem wielu prędkości, kolejne rozszerzenia czyniły ją z jednej strony silniejszą, z drugiej – bardziej zróżnicowaną. Wystarczy przywołać Anglię i Danię z ich różnymi „op-outami” w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa, Schengen, czy strefą euro. Problemem nie jest zatem to, iż jest ona instytucją różnych prędkości. Głównym problemem jest co innego, o czym pan już wspomniał, tj. to że Unia powstawała po to by, być silna, partnerska dla głównych mocarstw. Dzisiaj ten dyskurs już się nie pojawia, ale powiedziałbym, że to dobrze, gdyż to oznacza, że zdano sobie sprawę z całkowitej zmiany kontekstu, w którym funkcjonuje dzisiaj projekt europejski, że przez wiele lat wchodzenie w nowe projekty integracyjne, przy jednoczesnej obronie tych istniejących (jak wspólny rynek) związane było z faktem, iż Unia miała przez cały okres zimnej wojny cieplarniane warunki rozwoju, ponieważ rozwijała się pod militarnym parasolem amerykańskim. W okres lat 90 –tych też weszła szczęśliwie, ponieważ hasła demokratyzacji i transformacji pozwoliły przyciągnąć do Unii kraje środkowoeuropejskie. Teraz się jednak okazało, iż świat zewnętrzny nie tworzy już cieplarnianych warunków. W konsekwencji Unia nie stawia sobie wielkich celów, mniej mówimy o wzniosłych hasłach, typu Agenda Lizbońska, czyli jak sobie wyobrażamy nas za ileś tam lat….

… przecież nadal mamy perspektywę 2020…

no dobrze, mamy, ale przyszły kształt będzie zależał od tego, jaka Unia będzie w swoim działaniu, a nie od deklaracji. Paradoksalnie kryzys, który mamy – gospodarczy i finansowy, ma swoje reperkusje polityczne, bardziej sprzyja definiowaniu Unii przez pryzmat tego, co ona robi, a nie temu czym chciałaby być. To nie musi prowadzić do przyjemnych wniosków, ale przynajmniej pozbawia nas niepotrzebnych złudzeń. I tutaj ponownie przykład Traktat lizbońskiego dostarcza kolejnego dowodu na to, w jakim stopniu skończył się model rozwoju Unii budowanej przy pomocy narzędzi z zakresu inżynierii instytucjonalnej. Przywołany przez pana przykład europejskiej służby działań zewnętrznych udowadnia, iż wymyślono sobie instytucję, która rozwiązując jedne problemy w ich miejsce tworzy dziesiątki nowych. Stworzono hybrydową konstrukcję w ramach UE, która formalnie jest międzyrządowa, ale de facto ma całą masę elementów wspólnotowych. Mamy panią Catehrine Ashton z numerem telefonu, ale ona jest więźniem uwarunkowań politycznych; musi poświęcić ogromną energię na budowanie i zarządzanie całą tą strukturą, która nie ma nawet budżetu na przyszły rok. Czy w wyniku tego, że powstała służba działań zewnętrznych, gdzie mamy quasi ministra spraw zagranicznych Unii, zmienił się odbiór polityki zagranicznej Unii na świecie. Przecież nie. Wykonano pracę, która bez wątpienia przynosi pewne korzyści z punktu widzenia wewnętrznego funkcjonowania Unii, ale na jej ew. pozytywne efekty w skali międzynarodowej trzeba będzie jeszcze długo poczekać, jeżeli w ogóle one przyjdą.

Podniósł pan kwestie dominacji dwóch mocarstw europejskich. Otóż paradoks tej sytuacji polega na tym, iż system, który stworzono jest tak zagmatwany, tak nieczytelny, że na dobrą sprawę nikt nie jest w stanie go kontrolować. To znaczy że te pojawiające się głosy, iż polityka zagraniczna Unii jest kontrolowana przez grupę najsilniejszych krajów o tyle są prawdziwe, iż więksi zawsze mogą więcej, natomiast z punktu widzenia efektywnego użycia całej machiny unijnej do realizacji partykularnych celów narodowych nie jest to możliwe. W istocie stworzono mechanizm, który najlepiej oddaje stara anegdotka o chwalącym się pająku zapewniającym kolegę, iż utkał taką pajęczynę, że mucha nie siada. To jest ten efekt, który stworzono za pomocą unijnej służby działań zewnętrznych. Nawet ci, którzy byli gorącymi orędownikami tej służby uzmysłowili sobie, że po pierwsze stworzono mechanizm, nad którym nikt nie panuje z wyjątkiem brukselskiej biurokracji, zaś po drugie – zbudowano mechanizm, który w sposób systemowy osłabia rolę narodowych dyplomacji i ministerstw spraw zagranicznych. To jest moment, w którym uświadomiono sobie granice budowania instytucjonalnych podstaw polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE.

Obstaje przy konstatacji o podziale na silnych i słabszych, albo na centrum i peryferie. Najlepiej pokazują to wspomniane już przez Pana partnerstwa unijne. Przypomnijmy, że Unia w wyniku inicjatywy Szwecji i Polski ogłosiła program tzw. „ Partnerstwa Wschodniego” adresowany do Wschodniej Europy. Problem w tym, iż programem nie obejmuje najważniejszego państwa na wschodzie – Rosji, dalej – został z miejsca zakwestionowany przez Ukrainę, która nie jest zainteresowana żadnym substytutem członkostwa w Unii, ale przede wszystkim program dysponuje bardzo małym funduszem, co wskazuje na drugorzędność całej inicjatywy. Jednocześnie Niemcy i Francja organizują wspólnie z Rosją spotkania i to tak naprawdę tam wypracowywana jest polityka wspólnoty wobec Wschodu, mimo Traktatu lizbońskiego, i mimo ESDZ.

Są pewne mechanizmy w polityce, które są ponadczasowe, których żaden traktat, żaden dokument prawny czy polityczny nie jest w stanie zmienić. Są państwa, które są większe, i takie, które są mniejsze, i tak na dobrą sprawę wspólna polityka UE zawsze będzie istnieć równolegle do polityk narodowych. Tak jest, i tak zawsze będzie. Jeśli natomiast chodzi o politykę wschodnią UE to po pierwsze trzeba zapytać czy ona w ogóle istnieje. Ta polityka ma różne wymiary; są kwestie handlowe, które leżą w gestii Komisji Europejskiej, i jest część polityczna, gdzie rzeczywiście Rosja była i jest traktowana w inny sposób, bo tak sobie tego życzyła. Możemy oczywiście zgodzić się, że tak być nie powinno, ale warto zadać sobie pytanie o realny wymiar tej współpracy. Problem dotyczy przede wszystkim kwestii energetycznych, i tu faktycznie dobrze byłoby by była większa spójność po stronie Unii, ponieważ państwa członkowskie, lansując swoje priorytety narodowe, czego dowodem gazociąg północny, podważają całą koncepcje wspólnej polityki energetycznej, a zarazem nie zmuszają Rosji do zmiany myślenia o relacjach z Europą. Natomiast jeżeli spojrzymy na te kwestie w sposób bardziej strategiczny, czyli spytamy jakiego rodzaju politykę prowadzi UE wobec Wschodu i wobec Rosji, i na ile problemem jest to, że stworzone zostały szczególne polityczne formaty dla współpracy z Rosją dla Niemiec, czy Francji, to nie wydaje się by był to jakiś wielki problem. To jest problem w sferze symbolicznej bowiem on tworzy pewną przestrzeń polityczną do rozgrywania dla Rosji – Rosja traktowana jest tutaj jako mocarstwo, taki wschodni filar bezpieczeństwa. To oczywiście nie jest bez znaczenia. Natomiast jeżeli zejdziemy na poziom praktyczny, to okazuje się, że z całej masy np. projektów niemiecko – rosyjskich niewiele faktycznie zostało zrealizowanych. Są też obszary, takie jak wizy, w których strategiczni partnerzy Rosji nie traktują jej po partnersku. Cały czas retoryka Francji i Niemiec, a także wielu innych państw wyprzedza realną politykę. Służy w dużej mierze utrzymywaniu Rosji w złudzeniu o jej mocarstwowej pozycji Rosji w Europie w zamian za kontrakty, niż de facto oferowaniem Rosji swego rodzaju kondominium z Niemcami i Francją.

Artykuł dodano w następujących kategoriach: polska scena polityczna.