„Nice, albo śmieć”, to było chwytliwe hasło rzucone przez Jacka Saryusza – Wolskiego byłego dyrektora Centrum Europejskiego w Natolinie jako reakcja na planowaną wówczas zmianę systemu głosowania tzw. głosami ważonymi w Radzie UE, tj. proponowane odejście od systemu przyjętego podczas szczytu RE w Nicei w 2001 r., korzystnego dla państw UE średniej wielkości (takich jak Polska czy Hiszpania) na rzecz rozwiązania zdecydowanie faworyzującego państwa duże i ludne – tzn. w głosowaniu tzw. większością kwalifikowana: „za” głosuje 55% państw członkowskich reprezentujących co najmniej 65% ludności UE” ( jak Niemcy i Francja). Hasło to podjął konserwatywny polityk – Jan Maria Rokita i nadał jemu duży rozgłos medialny.
Istota tej zmiany sprowadzała się, wobec planowanego rozszerzenia UE o kraje Europy Środkowej i Wschodniej, co nastąpiło w 01.05.2004 r., do utrzymania decyzyjnego głosu w UE państw dużych poprzez umożliwienie im łatwego sposobu budowania koalicji państw wewnątrz UE dla realizacji ich partykularnych celów, a jednocześnie praktyczne uniemożliwienie tego działania samego państwom średnim i małym.
W trakcie procesu ratyfikacyjnego Traktatu z Lizbony, niezbędnego we wszystkich krajach członkowskich dla jego wejścia w życie, Irlandia w referendum (wymaganym w tym kraju )odrzuciła proponowane zmiany, co skutkowało wymuszeniem na Irlandii ponownego głosowania, w który presją i propagandą de facto wepchnięto do gardeł Irlandczykom finalną zgodę. Polska z kolei zwlekała z ratyfikacją czekając na wynik tego głosowania i ostatecznie w 2009 r. też ratyfikowała niekorzystny dla niej Traktat Lizboński zadawalając się zaproponowanym jej tzw. Kompromisem z Joaniny umożliwiającej jedynie odwlekanie z podpisem niekorzystnych dla nas rozwiązań przez okres kilku lat, konkretnie do roku 2017, co było nic nie znaczącym ustępstwem ze strony państw decyzyjnych.
2.
Obecnie na przełomie lat 2023/ 2024 ponownie Niemcy i Francja forsują propozycje zmian traktatowych w UE, tym razem jednak idących znacznie dalej bowiem autorzy proponują, nie tylko aby obecną większość 55% państw członkowskich reprezentujących 65% ludności UE zamienić na większość opartą na 60% państw członkowskich reprezentujących 60% ludności, ale przede wszystkim wiele zmian likwidujących m.in. prawo weta w tak kluczowych dziedzinach, jak prawo podatkowe, polityka zagraniczna czy obronna, by wspomnieć tylko te najważniejsze zmiany, tj. likwidujące de facto suwerenne decyzje państw członkowskich w tych dziedzinach i w istocie wymuszające podporządkowanie się polityce najsilniejszych graczy UE, czyli przede wszystkim interesom Niemiec i Francji.
3.
Znamienny jest czas ujawnienia tych zamiarów przez tych dwóch założycieli EWWiS, przekształconej w EWG na mocy Traktatu Rzymskiego w 1957 roku, a następnie w UE w Maestriach w 1992 r. Wszystko to dzieje się w czasie trwającej na wschodnich granicach z UE napaści Rosji na Ukrainę, szybkiego zbrojenia się państw tzw. flanki NATO (zwłaszcza Polski) i akcesji do NATO krajów północy Europy, tj. Finlandii i Szwecji. A także jednoznacznej deklaracji władz i społeczeństwa walczącej Ukrainy na rzecz szybkiego przejścia ze Wschodu na Zachód, tj. akcesji do NATO i UE. Niezależnie od tego główne kraje Unii ( Włochy, Hiszpania, Francja Niemcy) zmagają się z licznymi problemami wewnętrznymi a sama Unia w wyniku błędnych decyzji dyktowanych racjami ideologicznymi (by nie powiedzieć lewackimi) a nie ekonomicznymi – patrz „Fit for 55”) przeżywa okres stagnacji i wielkiej niepewności co do dalszego rozwoju wydarzeń. Wszystko to razem poddaje w wątpliwość ambicje Brukseli odgrywania dotychczasowej wiodącej roli w polityce światowej, więcej – sygnalizuje koniec jej sprawczych i przywódczych możliwości w relacjach z USA, Chinami, Rosją, by ograniczyć się tylko do nich.
Co jeszcze bardziej charakterystyczne na samym kontynencie europejskim następuje via facti przesuniecie punktu ciężkości, jeśli chodzi dynamikę gospodarczą, poziom bezrobocia, nakłady na zbrojenia, dynamikę społeczną, itp. z Zachodu na Wschód. Proces ten, zwłaszcza w kontekście wojny na Ukrainie, podtrzymuje lub wręcz zwiększa zaangażowanie Ameryki w Europie, zwłaszcza na Wschodzie Europy, co wobec przedłużającej się wojny na Ukrainie nie leży ani w interesie Francji, ani Niemiec, ani oczywiście tradycyjnego i preferowanego partnera Paryża i Berlina w polityce europejskiej – Rosji
4.
Lipcowy szczyt NATO w Wilnie zakończył się porażką natowskich ambicji Ukrainy, której odmówiono nawet kalendarza dochodzenia do tej decyzji, podobnie zresztą, jak to uczyniono, choć w innej formie, w Bukareszcie w 2008 roku ( brak tzw. ”mapy drogowej”. Tzw. gwarancje bezpieczeństwa, które mają być teraz udzielone Ukrainie zamiast członkostwa w Pakcie, są nadal mgliste, niejasne i nieformalne i nie wiadomo przez kogo, na jakich warunkach, a przede wszystkim kiedy zostaną jej udzielone. Inaczej sprawa ma się z jej członkostwem w UW. Tu, kolejne, jesienne wizyty w Kijowie czołowych polityków centrali w Brukseli, tj. Przewodniczącej Komisji Ursuli von der Layen i Szefa Rady Charlesa Michela otwierają drogę dla Ukrainy dla starania się o uzyskanie członkostwa w UE. Charles Michel zakreśla wprost rok 2030 jako datę gotowości przystąpienia Ukrainy do Unii. Datę gotowości, a nie jej wejścia, gdyż nawet po podpisaniu finalnego porozumienia z Brukselą ( co będzie najeżone wieloma bardzo trudnymi do rozwiązania problemami) protokół akcesyjny musi być podpisany przez wszystkie kraje członkowskie co nie będzie procesem szybkim. Nie tylko szybkim, ale i pewnym, ponieważ nie tylko Węgry, ale i Holandia, zwłaszcza w wyniku niedawnych wyborów parlamentarnych, już teraz wyrażają swoje wątpliwości anonsując swój sprzeciw nawet wobec formalnego otwarcia kolejnych pakietów negocjacyjnych z Kijowem. Niemniej już teraz ta daleka perspektywa przystąpienia do Unii kraju dużego ( okupowanego dziś w ok. 20 proc. przez Rosjan) i ludnego ( nawet zmniejszonego w wyniku emigracji i strat wojennych o ok. 8 mln. ludzi) na wschodzie Europy budzi przerażenie w Paryżu i Berlinie. Znaczy to tyle, że UE w tej przyszłej konfiguracji może nie być już Zachodnią Unią Europejska, zdominowaną przez interesy Niemieć i Francji, ale faktycznie Unią Europejską, tj. zrównoważoną wspólnotą raz rozbieżnych, a innym razem – zbieżnych interesów Zachodu i Wschodu, Południa i Północy Europy. By temu zapobiec już teraz Paryż i Berlin podejmują takie działania by się do tego przygotować, czyli tak przekształcić Unię, by wejście kolejnych państw do wspólnoty w żaden sposób nie zmieniło faktycznego sprawowania władztwa w Unii, tj. Francji i Niemiec wspomaganych przez małe, choć całkowicie zależne od polityki tych stolic takie kraje jak np. Belgia, Austria.
5.
I to jest w istocie sedno tej reformatorskiej gorączki zmian traktatowych i presji zwolenników zniesienia głosowania jednomyślnego w Radzie UE w najważniejszych kwestiach dla całej wspólnoty. Unia po Traktacie z Lizbony jak dotychczas funkcjonowała, tak dalej może funkcjonować, jej różne usprawnienia czy aktualizacje są oczywiście możliwe, ale zasadnicza zmiana jej charakteru ze wspólnoty suwerennych państw dobrowolnie przekazujących pewne narodowe prerogatywy na szczebel unijny, na twór quasi federalny a faktycznie rządzony przez decyzje centrum z pominięciem, a niekiedy z pogwałceniem, racji i tradycji państw członkowskich, jest oczywiście czymś diametralnie różnym. Zresztą przeczy temu nie tylko historia dotychczasowych nieudanych prób wykreowania wspólnej polityki zagranicznie i bezpieczeństwa UE, ale i bieżąca sytuacja. Żaden bowiem z aktualnych kryzysów Unii wynikły z gwałtownego napływy imigrantów do UE via Morze Śródziemne, czy via granicę Polski z Białorusią, a także obecnie z Finlandią, ani będących skutkiem agresji Rosji na Ukrainę, nie był rozwiązany, ani nawet rozwiązywany przez wspólną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa narzuconą, czy choćby wypracowaną przez Brukselę pod auspicjami UE. Nie był i nie będzie, ponieważ nie sposób Europie, kontynentowi tylu, często sprzecznych, konfliktów, tradycji i dramatycznych historii, narzucić jedną, jedynie słuszną i obowiązujących wszystkie państwa członkowskie politykę zagraniczną i jedną polityki bezpieczeństwa.
Najlepszym tego dowodem jest historia Niemiec, państwa najmocniej dziś prącego do sprawowania, pod auspicjami UE, władzy nad narodami w Europie. Jak to zauważył Richard William Southern w książce „ Kształtowanie Średniowiecza” ( polskie wydanie przez PIW, roku 1969), w średniowiecznej Europie Niemcy ( Święte Cesarstwo Narodu Niemieckiego) jak żadne inne państwo dysponowało wszystkimi atutami by zjednoczyć pod swym berłem cała ówczesną Europe.( Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego (Holy Roman Empire) powstało w 962 roku z inicjatywy Ottona I. Było złożone z wielu odrębnych księstw, zjednoczonych jednak pod egidą jednego państwa. Po wygaśnięciu dynastii Karolingów (911) Niemcy stały się feudalną monarchią elekcyjną. A 6 sierpnia 1806 roku upadło Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego.)
„ Fiasko Niemców jako przywódców Europy – pisze Southern – stanowi jedno z najosobliwszych i najważniejszych wydarzeń z przełomu XI i XII stulecia. Jeśli w ogóle można stawiać jakieś prognozy to człowiek myślący i dobrze zorientowany w sytuacji na początku interesującego nas okresu powiedziałby z całym przekonaniem, że przyszłość Europy leży w rękach władców i ludów germańskich. Przeobrażenie Niemiec jakie dokonało się w ciągu lat pięćdziesięciu poprzedzających śmierć cesarza Ottona I w r. 973, było jedyną jaśniejszą stroną w ogólnej europejskiej sytuacji. ( …) W tych warunkach przyszłość Europy zdawała się należeć do królów niemieckich, cesarzy Zachodu. Prognozy tej nie mogłoby zmienić pojawienie się u schyłku X i na początku XI w. szeregu znakomitych, rodzinnego pochodzenia władców chrześcijańskich w Norwegii, Danii, Czechach, Polsce i na Węgrzech. Ten fakt uwydatnił tylko powodzenie inicjatywy niemieckiej i uprzytomnił całą wagę współpracy papieży, cesarzy niemieckich i nowych chrześcijańskich władców, w zespoleniu świata chrześcijańskiego. Wydawało się, iż gdzie jak gdzie, ale tu właśnie leżał klucz do odrodzenia cywilizacji europejskiej. Ale prognoza nie potwierdziła się w toku dziejowych wydarzeń. Ożywcze prądy XI i XII w. pojawiły się gdzie indziej szukajmy ich z dala od Niemiec…” ( patrz – Kształtowanie Średniowiecza, s. 18, 19)
Świat germański nie zdołał zatem podporządkować sobie kontynentu europejskiego i to nie oni wyłącznie nim rządzili, ponieważ Europa pozostawała on we władaniu różnych królów, księstw i książąt, co stanowiło o bogactwie i wielkości Europy. A zatem jak pokazuje Historia ta różnorodna Europa nie tylko trwała, ale i rozwijała się w swej wielości mimo wielkości Świętego Cesarstwa Narodu Niemieckiego, podobnie jak to działo się i w innych okresach presji niemieckiej, np. mimo polityki zjednoczeniowej Bismarcka, czy wbrew podbojom militarnym Hitlera.
I tak będzie zapewne i teraz mimo wysiłków Berlina i podczepionego pod niego Paryża starającego się za wszelką cenę dorównać Niemcom. Godzi się przypomnieć, że idealistycznych projektów zjednoczenia Europy było na przestrzeni stuleci tego kontynentów było bardzo wiele. Ale potrzeba było dopiero gruzów powojennej Europy by politycy chrześcijańsko-demokratyczni Francji, Niemiec i Włoch oraz krajów Beneluksu podjęli praktyczne działania zaczynając od zbudowania wspólnoty węgla i stali, by przełamać wreszcie niekończący się łańcuch podbojów sąsiadów, agresji i obrony przed agresją oraz rozwiązywania nieuchronnych konfliktów interesów między państwami i narodami na drodze negocjacji, kompromisów i nieuchronnych ustępstw realizowanych w imię ogólnego dobra wspólnoty. Interesów wspólnoty a nie samozwańczych hegemonów realizujących swoje ambicje i rozwiązujących ich wewnętrze problemy kosztem innych.
dr Ryszard Bobrowski