Polityka zagraniczna III Rzeczpospolitej: strategia bez strategii

Dlatego też dopiero 10 lat po odzyskaniu niepodległości Zachód poznał nasze stanowisko np. w sprawie reform instytucji unijnych, ale — co charakterystyczne — nie w rezultacie naszej własnej inicjatywy, lecz w wyniku odpowiedzi na formalne pytanie dotyczące tej kwestii skierowane do wszystkich kandydujących do UE państw przez sprawującą wówczas prezydencję w UE Portugalię.

O ile można jeszcze jakoś zrozumieć tę oczywistą ostrożność i pasywność polskich polityków na arenie międzynarodowej tuż po upadku komunizmu (choć to przecież nie negocjatorzy naszych akcesji czy najważniejsze w państwie osoby winny zabierać tu głos, ale np. parlamentarzyści, analitycy czy eksperci), to trudno znaleźć wytłumaczenie dla pozostawiania bez odpowiedzi licznych publikacji książkowych czy prasowych, w których kwestionowano polską obecność w strukturach zachodnich, NATO czy UE. Niestety zarówno takie pozycje jak np. książka R. Baldwina Cost of Enlargement, jak i, co ważniejsze, cała seria artykułów poważająca sens rozszerzania NATO o Polskę, jaką opublikował wówczas „New York Times” nie doczekała się z naszej strony, co charakterystyczne, żadnej reakcji.

Pogląd o strategicznym partnerstwie polsko – amerykańskim ma niewiele, jeżeli cokolwiek wspólnego, z realną polityką prowadzoną przez Waszyngton, ale też i przez Warszawę.

Jeszcze bardziej krytycznie odnieść się trzeba do de facto niemej partycypacji polskich reprezentantów (D. Huebner, J. Oleksy, M. Wittbrod) w pracach „Konwentu”, który opracowywał „Traktat Konstytucyjny UE”. Zaproponowany przez to ciało dokument, następnie przyjęty przez UE jako Trakt Lizboński w istotny sposób pomniejsza siłę naszego głosu na forum Rady Unii Europejskiej w porównaniu z Traktatem Nicejskim, cokolwiek dobrego by mówić o procedurze wypracowywania konsensu na forach unijnych. Bez względu na to, czy stało się to w imię tzw. postpolityki, która rzekomo likwiduje walkę i narodowe konflikty zastępując je negocjacjami i poszukiwaniem wspólnego dobra, czy poprawności politycznej polskich negocjatorów i ich obaw o to, by nie narazić się „naszym mecenasom” w starej Unii, fakt iż największe kraje unijne, przede wszystkim Niemcy i Francja, zrobiły wszystko, by pogrzebać Traktat Nicejski dający Polsce lekką nadwagę w Radzie Unii Europejskiej, choć nie blokującej jej działalności, świadczy o niezrozumieniu przez nas funkcjonowania zasad realnej polityki i gry interesów w Unii. Błąd ten starano się, po niewczasie, naprawić wprowadzając tzw. mechanizm z Joaniny, niestety z mizernym i ograniczonym w czasie rezultatem.

W kontekście tych i wielu innych wydarzeń oczywiste jest, iż polska polityka nie była kształtowana w oparciu o jasno zakreśloną strategiczną koncepcję działania UE i NATO po ich rozszerzeniach, oraz miejsca i roli Polski w nowym NATO i nowej Unii Europejskiej, ale formułowana była doraźnie w myśl zasady: „byle w NATO” i „byle w Unii Europejskiej” traktując nasze członkostwo jako cudowne panaceum, które rozwiąże wszystkie polskie problemy. Tak się nie stało, bo stać nie mogło, w rezultacie czego w przypadku polityki zagranicznej i bezpieczeństwa państwa oznaczało to wpisywanie naszego kraju w politykę i inicjatywy polityczne innych graczy, niekoniecznie zgodne z żywotnymi interesami Rzeczpospolitej.

Twardo donikąd

Słynny „List 8” podpisany przez premiera L. Millera wyrażający polskie poparcie dla interwencji militarnej w Iraku leżał niewątpliwie w interesie polityki amerykańskiej. Manifestował on również poparcie dla tej polityki premierów Hiszpanii i Wielkiej Brytanii, za których pośrednictwem trafił na biurko szefa polskiego rządu. Przyjęcie lub odrzucenie tego dokumentu, który w istocie dzielił kontynent na „starą” i „nową” Europę, wymagało od nas udzielenia odpowiedzi na pytanie o jego zgodność, lub jej brak, z celami strategicznymi Polski. Wymagało przeprowadzenia wartościowania naszych stosunków z UE, w tym przede wszystkim z jej najważniejszymi członkami — Niemcami i Francją. Wymagało oceny zysków i strat w przypadku podjęcia każdej z tych decyzji, a w konsekwencji — podjęcia takich kroków, które zapewniłyby realizację naszych interesów w każdym z tych przypadków. Innymi słowy wymagało odpowiedzi na pytanie, „jaka Polska, w jakiej Unii” i „jaka Polska, w jakim NATO”, (choć to nie NATO, ale jego najważniejszy członek budował koalicję „gotowych i chętnych”). Ponieważ jednak powyższe pytania wcześniej nigdy nie padły, nie sposób było oczekiwać na nie odpowiedzi. W konsekwencji przyjęliśmy ofertę amerykańską traktując ją jako zaproszenie do strategicznego partnerstwa, być może z nadziejami na zajęcie w Europie dotychczasowej pozycji Niemiec u boku Ameryki, podczas kiedy była to tylko taktyczna, a nie strategiczna oferta Waszyngtonu, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Błędne odczytanie oferty amerykańskiej pociągnęło za sobą maksymalistyczne oczekiwania co do dalszych losów stosunków z Waszyngtonem (rzekome partnerstwo strategiczne) i minimalistyczne wymagania stawiane USA przed udzieleniem im pozytywnej decyzji. W konsekwencji Polska zdobywając się na samodzielność w prowadzeniu swej polityki zagranicznej na forum unijnym realnie traciła poparcie ważnych krajów UE (Francji i Niemiec przeciwnych wojnie irackiej), a zyskiwała czasowe i w dużej mierze — jak dzisiaj widać — wirtualne partnerstwo z USA. Zupełnie odwrotne postępowanie charakteryzowało np. politykę Turcji, której rząd zażądał, w zamian za udzielenie zgody na udostępnienie swojego terytorium dla wojsk amerykańskich, wysokiej sumy, na którą Waszyngton w końcu przystał, po czym decyzją parlamentu zablokowała tę decyzje, przez co bynajmniej Turcja nie utraciła pozycji ważnego partnera Ameryki.

Propozycja administracji G.W. Busha zainstalowania w Polsce i w Republice Czeskiej elementów tarczy antyrakietowej nie wynikała bynajmniej z docenienia roli Rzeczpospolitej w polityce amerykańskiej, czy nadania jej specjalnej wagi, lecz z geograficznych realiów położenia Polski, tj. z analizy przebiegu przypuszczalnych trajektorii rakiet irańskich wystrzeliwanych w kierunku USA. Tutaj Polska, Republika Czeska i Litwa, która z własnej inicjatywy oferowała USA swoje terytorium, przedstawiały dla USA taką samą wartość. Tym samym to nie strategiczne partnerstwo USA z Polską leżało u podstaw amerykańskiej propozycji, ale chęć wykorzystania strategicznego położenia naszego kraju dla realizacji jednego z projektów administracji G.W. Busha, a nie są to pojęcia tożsame. W pierwszym przypadku Polska traktowana byłaby podmiotowo, stąd jej oczekiwania czy wręcz żądania, np. w zakresie znacznego udziału USA w zwiększeniu bezpieczeństwa kraju czy modernizacji naszych sił zbrojnych bezsprzecznie słuszne i uzasadnione, byłyby nie tylko racjonalne, ale miałyby znaczną szansę ich realizacji, w drugim natomiast — przedmiotowo, a zatem de facto w sposób drugorzędny. Fakt, iż znana ze swych amerykańskich sympatii, więcej — fascynacji Ameryką Polska, tradycyjnie prorosyjskie Czechy oraz Litwa, która jeszcze niedawno stanowiła integralną częścią ZSRR, zostały potraktowane bez mała w ten sam sposób przez Waszyngton winna uświadomić polskim władzom, iż nie mają one mocnej negocjacyjnej pozycji, a zatem należy ofertę amerykańską rozważyć ze szczególną ostrożnością i starannością.
Kluczowe winno być pytanie o podstawowe korzyści dla Rzeczpospolitej płynące z przyjęcia ich oferty. W istniejącym kontekście oczywiste było, iż nasz interes wynikający z faktu umiejscowienia tarczy antyrakietowej, czy chociażby jej części, wyznaczony był przede wszystkim przez konsekwencje wynikłe z posadowienia na terytorium Polski istotnej części infrastruktury systemu obrony USA, a zatem militarne i polityczne. Były one tym ważniejsze, iż na naszym terenie nie ma, mimo 10-letniego członkostwa w NATO, istotnych części infrastruktury obronno-decyzyjnej stojącej na straży całego Sojuszu, której to obrona leży w interesie wszystkich sojuszników.

W konsekwencji decyzja o przyjęciu, lub nie propozycji amerykańskiej winna być decyzją strategiczną, a nie taktyczną i temu celowi winien być podporządkowany sposób prowadzenia negocjacji z nieporównywalnie silniejszym partnerem. Przyjmując tarczę Polska bynajmniej nie uzyskiwała statusu strategicznego partnera USA, (jakim jest np. Izrael czy Wielka Brytania), ale uprzywilejowanego militarnie sojusznika w Europie, jakim są Włochy czy Norwegia. Jednak w polskim przypadku, tj. kraju, który dopiero co opuścił sowiecką strefę wpływów i nie uzyskał jeszcze stosownej pozycji politycznej i militarnej wśród naszych europejskich sojuszników, decyzja ta miałaby nieporównywalnie większe znaczenie. Tymczasem stało się dokładnie odwrotnie — rząd D. Tuska uznał, iż skoro Waszyngton ma interes w posadowieniu tarczy na naszym terytorium, to taktycznie winniśmy prowadzić z nim twarde i zdecydowane negocjacje.

Tym samym los amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce rozstrzygnął się nie w wyniku decyzji prezydenta B. Obamy o rezygnacji z budowy tarczy w Polsce i Czechach ogłoszonej 17 września, tj. w rocznicę tak tragicznej i symbolicznej daty klęski II Rzeczpospolitej, ale w rezultacie pomieszania pojęć strategii i taktyki, a właściwie ich braku, co jest charakterystyczne dla polskiej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Podpisanie i ratyfikowanie w 2008 r. przez Polskę umowy zawartej z republikańską administracją, na czym bardzo administracji prezydenta G.W. Busha zależało, bez wątpienia utrudniłoby następnej, demokratycznej administracji modyfikację czy zmianę tej decyzji, choć oczywiście nie to byłoby decydującym argumentem na rzecz jej realizacji. Brak polskiego podpisu zostawił nowemu prezydentowi B. Obamie i jego doradcom, niechętnym lub wręcz wrogim koncepcji tarczy, właściwie wolne ręce w tej kwestii, z czego skwapliwie Amerykanie skorzystali ku nieukrywanej satysfakcji Rosji.

Artykuł dodano w następujących kategoriach: Polska.