Polityka zagraniczna III Rzeczpospolitej: strategia bez strategii

Minione dwulecie rządów D. Tuska dało pretekst do licznych komentarzy i podsumowań dotyczących osiągnięć i porażek tego rządu, dokonań także w zakresie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Nie ulega wątpliwości, iż mimo dominujących w mediach przychylnych opinii pozytywnie oceniających tę politykę, więcej — podkreślających jej sukces, wydarzenia minionego czasu ujawniły z całą mocą najważniejsze problemy polskiej polityki zagranicznej. Jest ich wiele, ale w sumie dadzą się one sprowadzić do dwóch podstawowych kwestii — braku rzeczywistej, a nie pozornej, strategii i wynikającej z niej taktyki w polskiej myśli i praktyce politycznej. Nic tak dobitnie nie ilustruje tej zasadniczej wady, tj. iluzoryczności tzw. strategii, jak kwestia stosunków polsko-amerykańskich, a także realnej pozycji Polski w Unii Europejskiej.

W okresie minionego dwudziestolecia RP sternicy naszej polityki i zagranicznej wielokrotnie podkreślali specjalny, a często wręcz strategiczny wymiar relacji polsko-amerykańskich wskazując na bliskość, jeżeli nie tożsamość naszych interesów w regionie Europy Środkowej, zbieżność wspólnych wyznawanych wartości, realizowanej, liberalnej polityki gospodarczej itp. Istotnie, jeżeli ograniczymy się tylko do powierzchownej oceny tych procesów, czy powtórzenia obiegowych opinii taki obraz z grubsza odpowiada powszechnemu stereotypowi. W istocie jednak pogląd o strategicznym partnerstwie polsko-amerykańskim niewiele ma, jeżeli cokolwiek, wspólnego z realną polityką prowadzoną przez Waszyngton, ale też i przez Warszawę.

Dla Stanów Zjednoczonych strategicznymi partnerami są, z powodów zupełnie różnych, takie kraje jak Wielka Brytania, Izrael, Turcja, Japonia czy ostatnio Chiny, ale nie Polska. Polska ma, co najwyżej do wypełnienia taktyczne zadania wpisywane w znacznie szerszy kontekst amerykańskiej polityki zagranicznej. Wtedy, kiedy do realizacji tych zadań Polska jest potrzebna, nasza pozycja w Waszyngtonie oczywiście rośnie, jednak nie na tyle, by przejść do wyższej kategorii partnerstwa. Mieszanie tych dwóch różnych kategorii, lub zamiana funkcji pomocniczej na podstawową jest niedopuszczalnym błędem, co Amerykanie określają pojęciem wishful thinking.
Nie lepiej jest po stronie polskiej. W swoim wystąpieniu wygłoszonym podczas X Forum Polityki Zagranicznej PISM w Warszawie były przewodniczący SLD i europoseł tej partii W. Olejniczak przekonywał zebranych o dwudziestoletniej prozachodniej orientacji polskiej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa fetując ten fakt jako wielkie osiągniecie. Niestety, słowom tym przeczą elementarne fakty, dokumenty i wypowiedzi czołowych polityków RP i to nie te zgromadzone w tajnych kancelariach, ale publikowane na łamach wysokonakładowej prasy.

Godzi się tu choćby skrótowo przypomnieć, iż lider postkomunistycznej lewicy Al. Kwaśniewski nawoływał do rozwiązania NATO jako reliktu zimnej wojny („Polska Zbrojna”, 23.08.1993), wiceminister obrony J. Onyszkiewicz wskazywał na bezzasadność pukania przez Polskę do drzwi NATO by nie odbudowywać układu dwubiegunowego („Polska Zbrojna”, lipiec 1991), minister obrony w rządzie J.K. Bieleckiego P. Kołodziejczyk postulował polską zbrojną neutralność („Rzeczpospolita”, 29.03.1991), prezydent L. Wałęsa przed długi czas lansował hasło tzw. NATO-bis, a szef Akademii Obrony Narodowej, gen. B. Balcerowicz, nawoływał wprost polskich polityków, by „skończyć z Natomanią”, tj. dać sobie spokój z zabiegami o członkostwo Polski w Sojuszu Północnoatlantyckim, którego traktat założycielski został przecież podpisany w Waszyngtonie, a w którym najważniejszym członkiem jest bezapelacyjnie USA.

Nie przywołując dalszych przykładów chaosu koncepcyjnego i braku strategicznej wizji miejsca i roli Polski w ewoluującym pojałtańskim świecie, nie mówiąc już o rzekomym strategicznym partnerstwie z USA, należy podkreślić, iż dopiero około połowy lat 90. ubiegłego wieku rządząca klasa polityczna wypracowała konsens co do zachodniej orientacji polityki polskiej, ale też i na tej dość oczywistej wówczas konstatacji jej wysiłek intelektualny się skończył. O ile koncepcja „Polska w NATO” i „Polska w Unii Europejskiej” stała się wówczas wręcz obiegowym hasłem, to pytanie o rolę i miejsce Polski w tych organizacjach, czy o nieuchronne zmiany w natowskich czy unijnych koncepcjach/politykach, które musiały nastąpić ze względu na nowe, europejskie realia po upadku komunizmu i rozpadzie ZSRR, nie tylko że nie padło, ale nie zostało nawet sformułowane.

Jest paradoksem historii, iż polska inteligencja, która tak znaczną rolę odegrała w podważeniu powojennego porządku w Europie nie rozumiała konieczności innego patrzenia na dalsze funkcjonowanie tak NATO, jak i Unii po 1989 r., jak tylko jako przedłużenie ich dotychczasowych działalności, tyle że w gronie poszerzonym o byłe kraje komunistyczne. W istocie popełniono tutaj nie jeden, a dwa kardynalne błędy — po pierwsze rozpad ZSRR eliminował podstawowy raison d’ętre Sojuszu Północnoatlantyckiego, co musiało pociągnąć jego nieuchronne przemiany, przy opracowywaniu których kraj o naszym położeniu geostrategicznym winien uczestniczyć, po drugie — Unia przyjmując, a de facto inkorporując nowych członków, czyniła to zachowując stary podział wpływów i władzy wewnątrz nowej Unii, tj. rezerwując decyzyjną rolę przede wszystkim dla Francji i Niemiec z marginalizowaniem interesów całej Europy Środkowej, w tym największego nowo przybyłego — Polski.

Artykuł dodano w następujących kategoriach: Polska.