Polityka zagraniczna III Rzeczpospolitej: strategia bez strategii

Stąd to nie pod adresem administracji B. Obamy winny być kierowane nasze żale czy pretensje o marginalizowanie roli Polski, ale do rządu D. Tuska i jego koncepcji twardych negocjacji prowadzonych w imię wytargowania od Amerykanów większych materialnych i politycznych korzyści. Fiasko tej polityki można porównać do równie „handlowej” decyzji rządu L. Millera przekreślającej wynegocjowane przez poprzedni rząd J. Buzka warunki zbudowania gazociągu łączącego nas z Norwegią w celu zmniejszenia zależności RP od paliw rosyjskich. Tak jak L. Miller zablokował realizację tamtej inwestycji argumentując, że gaz ten jest dla nas „za drogi” w wyniku, czego doczekaliśmy się innego, bałtyckiego gazociągu łączącego Rosję z Niemcami, tak Tusk odłożył ad calendas Graecas zgodę na proponowane nam przez G, Busha „zbyt skąpe” warunki ulokowania w Polsce ważnej dla obu stron militarnej infrastruktury.
Konsekwencje tej decyzji to utrata przez Polskę szans uprzywilejowanego sojusznika USA, umocnienie wpływów Rosji w Europie Środkowej (zwłaszcza w Czechach i na Słowacji), osłabienie pozycji Polski w Unii, szczególnie w kontekście ambicji Polski umacniania stosunków transatlantyckich, a zarazem wsparcie dla prorosyjskiej polityki Unii realizowanej pod naciskiem Niemiec, Francji, Włoch czy Hiszpanii, oraz satysfakcja i schadenfreude wszystkich nieprzyjaznych Polsce środowisk, z Rosją na czele.

Pozycji Polski bynajmniej nie umacnia szansa włączenia jej do kolejnego projektu ochrony antyrakietowej, tj. do tzw. systemu SM-3 zaproponowanego przez stronę amerykańską po fiasku projektu tarczy antyrakietowej planowanej przez poprzednią administrację. Wg tego nowego planu Polska może ew. partycypować w tzw. trzecim etapie powstawania tej tarczy, czyli gdzieś ok. roku 2018. Pomijając stricte militarny aspekt nowej tarczy, o którym trudno dziś jednoznacznie mówić z racji odległej perspektywy czasowej tej inwestycji, dwa bezsprzecznie niekorzystne dla nas elementy takiego rozwiązania zasługują na podkreślenie. Po pierwsze decyzja o rezygnacji z pierwotnego projektu została podjęta pod wyraźną presją Moskwy i dopiero po uzgodnieniu jego z Rosją została przedstawiona Polsce i opinii publicznej. Po drugie, nawet w przypadku włączenia Polski do realizacji tego projektu, staniemy się jednym z wielu partnerów, a nie nielicznym — jak to było poprzednio — współrealizatorem tego projektu ze wszystkimi tego konsekwencjami. Odwołanie spotkania ministra R. Sikorskiego przez sekretarz stanu USA H. Clinton było tego dobitnym dowodem.

Wiele hałasu o nic

Wybory do PE zawsze są ważnym wydarzeniem w Unii, ponieważ w ich wyniku obsadzane jest wiele stanowisk unijnych decydujących bezpośrednio lub pośrednio o polityce, jaką prowadzić będzie Bruksela w latach następnych. Rok 2009 przyniósł nie tylko nowy PE, ale również i nową KE, a zatem i problem podziału władz i tek komisarycznych między krajami członkowskimi. Przed każdymi takimi nominacjami, i ich akceptacją przez PE, trwają w kancelariach unijnych skomplikowane negocjacje polityczne, które tym razem dodatkowo utrudnione były poprzez fakt zatrzymania procesu ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego przez Irlandię.
W procesie tym, i w wielostronnych negocjacjach dotyczących obsady najważniejszych unijnych stanowisk wziął też udział rząd D. Tuska. Najważniejsze unijne stanowiska w UE to, po przyjęciu Traktatu Lizbońskiego, Przewodniczący Rady Europejskiej, Przewodniczący Komisji Europejskiej, Przewodniczący Parlamentu Europejskiego, i Wysoki Przedstawiciel KE, a zarazem wiceprzewodniczący KE, ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Rząd uznał, iż Polska winna zabiegać o przyznanie jej stanowiska Przewodniczącego PE, na które zaproponował kandydaturę byłego premiera i europosła J. Buzka. Wokół tej kandydatury została przeprowadzona akcja pozyskiwania poparcia dyplomatycznego zakończona sukcesem. W konsekwencji tego wyboru rząd poparł ponowną elekcję urzędującego Przewodniczącego KE J. Barosso. Jeśli chodzi o obsadę dwóch nowych funkcji w Unii rząd wystąpił z propozycją przeprowadzenia tzw. castingu, tj. procedury wyłonienia właściwych osób w wyniku swoistych przesłuchań. Ponieważ propozycja ta wzbudziła umiarkowane zainteresowanie i poparcie tylko niektórych państw (mniejszych członków UE), rząd zredukował pierwotny zamiar do wyboru tzw. unijnego ministra spraw zagranicznych. Premier jak i jego ministrowie będąc przekonani o słuszności tej decyzji publicznie przewidywali długotrwałe negocjacje, w których wyniku stanowiska tzw. prezydenta UE przypadłoby byłemu premierowi Luksemburga Junkersowi, a teka ministra spraw zagranicznych byłemu premierowi Szwecji Bildtowi. Jak wiemy sprawy potoczyły się szybko i zupełnie inaczej, polski plan legł w gruzach, w związku z czym premierowi i jego ministrom nie pozostało nic innemu jak w publicznych wypowiedziach robić dobrą minę do przegranej gry.

Złudzeniem jest dążenie do przypisania Polsce roli regionalnego lidera lub wręcz mocarstwa Środkowej Europy. Nic dalszego od prawdy

Wynik tej gry był, po raz kolejny, konsekwencją braku strategicznej koncepcji interesów Polski w UE i realizowanych poprzez UE, a w rezultacie — braku odpowiedniej taktyki niezbędnej dla osiągnięcia strategicznych celów Polski. Ambicją rządu jest włączenie Polski w główny nurt polityki unijnej, która, jak chcą jej zwolennicy, znajduje się w fazie tzw. postpolityki charakteryzującej się schyłkową rolą państwa narodowego i zamieraniem jego suwerenności, a wzrastającą — polityki wspólnotowej. Tymczasem kryzys ekonomiczny z całą mocą udowadnia, iż mimo przekazywania w Unii coraz to nowych kompetencji ze szczebla krajowego na poziom wspólnotowy, a także zwiększającej się ilości decyzji, które rozstrzygane są w Brukseli, państwo narodowe dominujące scenę europejską od Traktatu Westfalskiego bynajmniej nie chce przejść do historii. Już nie tylko małe byty narodowe, czy regionalne, jak Szkoci, Baskowie, Katalończycy czy Flamandowie domagają się całkowitej niezależności od swych metropolii, ale największe państwa unijne, jak Niemcy czy Francja, mocno bronią swoich narodowych interesów (polityka renacjonalizacji, programy tzw. pakietów pomocowych, wspierających flagowe, narodowe firmy, czy inne mniej lub bardziej udane formy kamuflujące de facto protekcjonizm najsilniejszych) na różnych forach w Brukseli. I nic nie wskazuje na to, by miano tego zaniechać w przyszłości.

Tym samym, czym powinna się kierować polska racja stanu w UE to nie rezygnacją z interesów i racji dla nas najważniejszych, tak, by nie narazić się na krytykę największych, (czemu najdobitniej dał wyraz były premier L. Miller, namawiając PO, by wręcz wydała deklarację, w której oświadczy, że „dziś integracja jest ważniejsza od suwerenności” — „Newsweek”, „Europa”, nr 4/2009), ale odwrotnie — możliwe najlepszym zabezpieczeniem naszych priorytetów zarówno politycznych, jak i gospodarczych, przy wykorzystywaniu mechanizmów unijnych, zgodnie z postępowaniem innych państw członkowskich. A także, i to jest najważniejsze, dążeniem do zbudowania rzeczywiście zjednoczonej i solidarnej Unii, łączącej stary Zachód i nowy Wschód, a nie jedynie wpisywaniem Polski w od dawna istniejący na Zachodzie schemat funkcjonowania EWG/UE.

Artykuł dodano w następujących kategoriach: Polska.