Ciągnijmy razem i wspierajmy jeden drugiego

Problem słowacko-węgierski

— Jeśli patrzymy realnie na Grupę Wyszehradzka to problem są nie tylko wątpliwości prezydenta V. Klausa, który wobec niej był zawsze sceptykiem, ale również relacje wewnątrz samej grupy, które nie zawsze układają się najlepiej. Dobitnym tego przykładem są stosunki słowacko-węgierskie, które kładą się cieniem na współpracy państw wyszehradzkich. Jakie są szanse na poprawę tej sytuacji?

— Gdyby polityka funkcjonowała na podstawie idealnego pragmatyzmu to wówczas moglibyśmy oddzielić problem, który istnieje między Węgrami a Słowakami od tych kwestii, które dotyczą naszych obywateli i naszych kieszeni. Problem słowacko-węgierski nie jest problemem europejskim, ale problemem uregulowania stosunków dwóch sąsiadów, członków UE i NATO.
Mamy liczne instrumenty do rozwiązywania tego konfliktu: mamy słowacko-węgierską komisję międzyrządową, mamy komisję, która zajmuje się problemami mniejszości narodowych, od września tego roku mamy dialog między ministrami spraw zagranicznych, powstała deklaracja premierów, która sformułowała podstawowe pytania związane z tą kwestią i nakreśliła warunki, które trzeba spełnić, mamy opinię OBWE, a także opinię komisarza KE Barrota oraz opinię przewodniczącego PE Buzka, stwierdzającą, iż jest to problem słowacko-węgierski, który powinni rozwiązać sami zainteresowani. Wszystkie te instytucje służą pomocą…

— …ale problem pozostaje ciągle nierozwiązany.

— Ten problem sprowadza się do dwóch kwestii. Po pierwsze do dumy narodowej, tak po stronie Węgrów, jak i Słowaków, ale też i każdego z państw UE — podobne przykłady możemy przytoczyć z Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Belgii, z Polski — i jest on skutkiem różnych powodów. Po rozszerzeniu UE obywatele starej piętnastki odczuli jakby strach. Oto przychodzi grupa, która ciągnie za sobą jakieś resztki totalitaryzmu, nie bardzo sobie radzi z demokracją, a do tego jest biedniejsza niż my. Z tego strachu powstały różne bariery i administracyjne przeszkody, które do tej pory ograniczają np. swobodny przepływ siły roboczej wewnątrz Unii. Jest to swego rodzaju izolacjonizm.
Po drugie, w sprawach słowacko-węgierskich, występują zaszłości historyczne, które trudno rozwiązać z dnia na dzień. Dzieje się tak z jednego powodu — w naszych historiach, tj. i w historii Polski, i w historii Czechosłowacji, i w historii Węgier — były okresy, kiedy o naszym losie decydował gdzie indziej ktoś inny. Polska była kilkakrotnie rozbierana, ostatnio na mocy porozumienia Ribbentrop–Mołotow, co do tej pory wpływa na poglądy Polaków na oba te kraje. W historii Czechosłowacji jest Monachium, kiedy nasi przyjaciele, z którymi mieliśmy przecież podpisane porozumienie, dogadali się z Hitlerem i podzielili bez nas Czechosłowację. Tak samo Węgrzy postrzegają ustalenia z Trianon i z Wersalu. Jeżeli nasze państwa, tj. te, które ucierpiały z powodu takich decyzji strategiczno-politycznych, ciągle będą wracać do historii i do doznanych krzywd, i będą chciały wrócić do minionych czasów, to żadnej współpracy między nami nie będzie. My, Słowacy tego nie chcemy, jestem przekonany, że większość Węgrów też tego nie chce. Problem słowacko-węgierski nie polega na ochronie praw mniejszości narodowych — ani OBWE, ani Komisja Europejska, ani żadna inna organizacja międzynarodowa, nie znalazły w polityce słowackiej dyskryminacji mniejszości narodowych — inaczej nie weszlibyśmy do Unii.
Na Słowacji jest 10 mniejszości narodowych, a żadna z nich nie ocenia swojej sytuacji i polityki wobec niej tak krytycznie jak właśnie mniejszość węgierska, a przecież wszystkie mają te same możliwości. Na Słowacji istnieje jedyny w UE uniwersytet mniejszości narodowych. Powołaliśmy, tak jak sobie tego Węgrzy życzyli, ekspertów OBWE do oceny kwestii wynikających z ustawy językowej — wydali pozytywną opinię, ale strona węgierska chce uzyskać jeszcze więcej. To nie jest droga, którą my chcemy pójść. Nie mamy przecież granic — Słowacy kupują np. działki po stronie węgierskiej, bo stamtąd jest bliżej do Bratysławy, mamy jeden z lepiej funkcjonujących programów operacyjnych współpracy przygranicznej, mamy wspólne projekty energetyczne, mamy Grupę Wyszehradzką — słowem mamy olbrzymi zakres wspólnych interesów, ale niestety mamy też po każdej stronie Dunaju kilku radykalnych polityków, którzy zabiegają o kilka procent głosów radykalnych wyborców.

— Jeśli zatem dobrze rozumiem Pana Ambasadora ten problem zostanie, wraz z zacieśnianiem się licznych pól współpracy, w końcu rozwiązany?

— Powolutku, wykorzystując nasze wspólne interesy, a także, wraz z zanikającą potrzebą rewizji historycznej i spadkiem zainteresowania wyborców tymi tematami, będzie również zanikała towarzysząca temu retoryka. Jestem o tym przekonany.

— W Bratysławie znajduje się siedziba sekretariatu Funduszu Wyszehradzkiego. Czy i jaką rolę odgrywa on dzisiaj w rozwoju Grupy?

— Fundusz Wyszehradzki jest bardzo dobrym instrumentem, o czym świadczy i to, iż od kilku lat rządy i premierzy Grupy Wyszehradzkiej wspierają zwiększenie funduszy i wpłat finansowych wnoszonych przez jego sygnatariuszy. Zainteresowanie korzystaniem z tego Funduszu rośnie w postępie geometrycznym. W Polsce widziałem wiele projektów noszących logo Funduszu. Sam obserwowałem realizację kilku takich projektów, chciałem sprawdzić na ile integruje on jego uczestników, jak przyczynia się do wzmacniania tożsamości wyszehradzkiej, wspiera stosunki międzyludzkie. Okazuje się, że takie projekty jak Letnia Szkoła Wyszehradzka w Wilii Decjusza w Krakowie są otwarte nie tylko dla studentów Grupy, ale również — co jest największym atutem funduszu — dla studentów państw Bałkanów Zachodnich, albo państw objętych unijnych programem Partnerstwa Wschodniego. Ci słuchacze utrzymują między sobą ścisłe kontakty. To jest coś podobnego jak podobny program szkoły w Garmisch Partenkirchen, której absolwenci wymieniają się doświadczeniami, wizytami itp.
Drugi zestaw spraw to projekty z dziedziny kultury, np. Festiwal Filmowy w Cieszynie na granicy słowacko-czeskiej, dalej — projekt wymiany sportowej młodzieży i studentów organizowanej przez Stowarzyszenie Sport Dzieci i Młodzieży ze wsparciem PKOL; projekt unikalny w swojej skali w całej UE, poświęcony lekkiej atletyce, gdzie właśnie ta wyszehradzka rywalizacja mobilizuje młodzież w wieku 10–12 lat do osiągania znakomitych wyników. Te projekty pokazują, że mamy coś do zrobienia. Możemy np. zrobić wspólną telewizję, pokazywać nasze sprawy itp. To są przedsięwzięcia, które naprawdę mają sens. Fundusz miał też szczęście do dobrych przewodniczących — kiedyś był nim Krisztof Forai, ambasador Węgier w Czechach, obecnie jest Czech Peter Wagner. W sumie fundusz jest bardzo potrzebnym i pożytecznym instrumentem służącym zbliżeniu naszych narodów.
Rok po euro

— Mija rok od przyjęcia przez Słowację euro. Wprowadzenie unijnej waluty budziło nadzieje jednych i obawy drugich. Jak ten fakt można dzisiaj oceniać na podstawie dotychczasowych doświadczeń?

— Każda moneta ma dwie strony, także euro. Ma stronę europejska i ma stronę narodową. Jak już powiedziałem decyzja o przyjęciu euro była decyzją ponadpartyjną i została zaakceptowana przez większość słowackiego społeczeństwa. Wejście do strefy euro nastąpiło nawet nie za pięć dwunasta, ale za sekundę dwunasta. Euro przyczyniło się do tego że, pomimo faktu, iż na Słowacji PKB w 2009 r. spadł prawie o 5 proc., spadek ten nie był jeszcze głębszy. Gdyby Słowacja do tej pory miała swoją walutę narodową to, patrząc na losy walut krajów sąsiednich, korona, jako waluta małego państwa, byłaby jeszcze bardziej narażona na straty. Historycznie rzecz biorąc gospodarka słowacka zawsze była postrzegana gorzej niż np. polska czy czeska. Tzn. jeśli czeska waluta straciła 20 proc. wartości to słowacka mogła tracić spokojnie 30–35 proc. Fakt, że Słowacja weszła do strefy euro i w lipcu 2008 r. został ustalony kurs wymiany w relacji 30,126 Skr za 1 euro, oznaczał, iż w czasie kiedy np. polski złoty tracił na wartości waluta słowacka ciągle utrzymywała stały poziom 30 koron.
Wreszcie inwestycje zagraniczne. W związku z kryzysem było nieco obaw, że inwestorzy zdecydują się wycofać ze Słowacji, szczególnie ci z sektora elektronicznego czy samochodowego. Okazało się, że jest wręcz odwrotnie — koreańscy i niemieccy inwestorzy ocenili naszą sytuację pozytywnie. Dla nich najważniejsza jest przewidywalność rozwoju państwa, w którym widać, jaki jest poziom inflacji, zarobków, rozwoju kraju itd., gdyż to ułatwia długoterminowe planowanie. Dzięki temu zdecydowano, że nowy model Volkswagena będzie produkowany na Słowacji od 2011 roku, a KIA nawet nie wstrzymała w czasie kryzysu gospodarczego produkcji. Finalnie okazało się, że mali i średni przedsiębiorcy są, po początkowych obawach o inflację i o to, że staną się najbiedniejszymi obywatelami strefy, z euro zadowoleni, ponieważ sporo oszczędzają na zmianach kursu wymiany. Natomiast obywatele cieszą się z tego, iż z zakupów i z turystyki mogą korzystać w krajach Unii, bez konieczności przeliczania walut i problemów z wymianą kart bankomatowych itp.

— A druga strona, ta mniej różowa?

— Różne „ale” są pochodnymi kryzysu i wahań walutowych. Negatywnym, ale krótkofalowym, jak mam nadzieję, efektem wprowadzenia euro, był odpływ turystów z Polski, tj. spadek przyjazdów o ok. 30–35 proc., ponieważ kurs wymiany złotego do euro zwiększył się z poziomu 320 zł za 100 euro do 480 zł. To oczywiście oznaczało zmniejszenie dochodów po stronie słowackiej w wyniku czego zostały znacznie obniżone ceny usług, z czego cieszą się nawet słowaccy turyści. Innym negatywnym efektem był odpływ słowackiego euro do Polski, ponieważ 2,5 mln obywateli słowackich przyjeżdżało na zakupy do Polski, gdzie znacznie tańsze były zarówno towary spożywcze, jak i budowlane. Wreszcie nie mogliśmy skorzystać, jak np. Polska, w wahań poziomu waluty narodowej, ponieważ eksport polskich towarów był tańszy. My tego instrumentu oczywiście już nie mieliśmy.
Podsumowując wszystkie plusy i minusy i patrząc jak ludzie na to reagują to myślę, że była to bardzo słuszna decyzja.

— Słowacja jest światowym liderem w produkcji aut w przeliczeniu na jednego obywatela. Trzy wielkie koncerny samochodowe: Volkswagen, KIA i Citroën/Peugeot wyprodukowały w ubiegłym roku 770 tysięcy aut. W bieżącym roku wszystkie trzy koncerny zapowiedziały zwolnienia pracowników i ograniczanie produkcji. Opozycja skrytykowała propozycję rządu, twierdząc, że jest to jedynie „tłoczenie pieniędzy do zagranicznych koncernów”, bo aż 98 procent aut produkowanych na Słowacji sprzedaje się na Zachód. Jaka jest sytuacja obecnie?

— Chciałbym zwrócić uwagę, iż największą zasługę w tym, że na Słowacji ulokowały się te wielkie koncerny motoryzacyjne ma dzisiejsza opozycja, krytykującą obecnie rząd. Ta krytyka opozycji jest czymś normalnym. Istotny problem to dyskusja czy środki zastosowane przez rząd do walki z kryzysem gospodarczym były właściwe, czy też nie. Oczywiście tutaj można się spierać — niektóre z nich może były właściwe, inne — nie. Dwa koncerny dokonały zwolnień i musiały modyfikować swoją produkcję, ale KIA nawet nie wstrzymała produkcji. Jednym z kroków, które rząd słowacki podjął w walce z kryzysem było tzw. złomowanie, w wyniku tego to, czego nie udało zrobić przez 15 lat, czyli skłonić ludzi do pozbycia się starych samochodów, udało się teraz. Po drugie pomogło to i w Citroënie, i w KIA w podjęciu decyzji o produkcji małych samochodów, właśnie tych, które są produkowane na Słowacji. Według ostatnich analiz, nie rządowych, ale bankowych, a one wszystkie są w rękach zagranicznych, w przyszłym roku Słowacja powoli będzie wychodziła z kryzysu, i na plus w produkcji PKB, choć prawdą jest też, że doszło do zwiększenia bezrobocia do poziomu 12 proc.

Artykuł dodano w następujących kategoriach: UE.