Co oznacza słabsza Ameryka dla świata?–
To, że okres względnej stabilności zbliża się do końca. Nawet jeśli napięcia między poranionym Zachodem a wschodzącą Azją zostaną okiełznane, relatywne osłabienie USA oznacza, że będziemy coraz bardziej bezsilni w obliczu międzynarodowych problemów. Dwie rzeczy stanowiły o kształcie ostatnich 20 lat: pozbawiona konkurencji władza Ameryki i globalizacja. Konsensus wokół globalizacji się rozpada. W czasach prosperity było znacznie łatwiej uwierzyć w świat, gdzie każdy może się wzbogacić dzięki działaniu sił rynkowych, gdzie wszyscy mogą współpracować i uniknąć konfliktu. Niczego przecież nie brakowało
– ani wzrostu gospodarczego, ani ropy, ani miejsca na pompowanie dwutlenku węgla do atmosfery. Ale jeśli wzrost ma jakieś granice – a przekonaliśmy się, że ma bardzo wyraźne – wszystkie polityczne założenia tego świata tracą sens. Pojawiają się potężne konflikty interesów o dystrybucję wszystkich dóbr. Jednocześnie zdolność Stanów Zjednoczonych do ekonomicznego i politycznego regulowania świata się pomniejsza. Ameryka nie jest już ostatnią deską ratunku, a dobrobyt reszty świata nie zależy od amerykańskiego konsumenta. Inwazje na Irak i Afganistan opierały się na założeniu, że ostatecznie USA stać jeszcze na robienie sobie wrogów. Już w to nie wierzymy. Przypuśćmy, że Ameryka wycofuje się z Afganistanu, co się wtedy stanie? Chaos tylko się powiększy. A co będzie z innymi walącymi się państwami – Somalią, Jemenem? Globalna gospodarka jest w takim stanie, że nie możemy liczyć na to, iż rozwój po prostu zassie te problemy Coraz więcej krajów znajdzie się w kłopotach: bez wsparcia ze strony amerykańskiej polityki, ekonomii, amerykańskiego wojska.
– Jak będzie wyglądał świat za 10 lat–
Jestem pesymistą, jeżeli chodzi o przyszłość na średnią metę. Zarówno z; przyczyn ekonomicznych, jak i politycznych, będzie to bardzo trudny okres. Jasno widać, że nasza ekonomia jest w kiepskiej formie. Kryzys państw wywołany przez dług publiczny będzie niezwykle trudny do przezwyciężenia. To zajmie dużo czasu. W dodatku połączenie złej sytuacji na Zachodzie – Ameryki, która zmaga się z dwucyfrowym bezrobociem, oraz Europy, która walczy o przetrwanie euro – ze wzrostem Azji, która świetnie sobie radzi, to prosta recepta na zwiększenie globalnych napięć. Możemy się spodziewać gigantycznych zawirowań w ciąg najbliższej dekady. Niemożność powstrzymania irańskiego programu nuklearnego może się skończyć wielką wojną na Bliskim Wschodzie. Koniec euro albo wojny walutowe, wywołane przez amerykańską złość na chiński merkantylizm, mogą pogrążyć świat w kolejnym, bardzo głębokim kryzysie. Zatem to będzie trudne. Ale jestem długoterminowym optymistą ze względu na to, że już wcześniej mieliśmy do czynienia z kryzysami zachodniego modelu
życia. W latach 30. sytuacja była znacznie gorsza niż ta, z którą musimy zmierzyć się dziś. Wielu inteligentnych ludzi na Zachodzie sądziło, że ten system nie działa, że faszyzm i komunizm radzą sobie lepiej. Podobnie było w trakcie zimnej wojny. Kiedy Kennedy kandydował w latach 60., słyszało się, że z każdym rokiem tracimy dystans do ZSRR. A jednak to zachodni system wygrał. Zatem ostatecznie – choć być może dopiero za 50 lat – Zachód znów zatriumfuje.
Gideon Rachman ur. 1963, brytyjski dziennikarz i publicysta, obecnie główny komentator wydarzeń międzynarodowych w dzienniku „Financial Times”. Zajmuje się przede wszystkim sprawami europejskimi i zagadnieniami globalizacji. Przez kilkanaście lat był związany z tygodnikiem „Economist” – najpierw jako najpierw jako korespondent w Brukseli, Waszyngtonie, a potem w Azji Południowo-Wschodniej. Współpracuje również z telewizją. Na początku listopada ukazała się jego książka „Zero-Sum Word. Politics, Power and Prosperity After the Crash”
Źródło: Europa Newsweek nr 12, 2010