Trzeba ponownie pomyśleć o wspólnych obligacjach strefy euro

Przez ostatnie sześć miesięcy pomysł wspólnych obligacji dla strefy euro pozostawał w cieniu dyskusji unijnych polityków. Być może nadszedł czas, aby ujrzał on światło dzienne, ponieważ jest jednym z niewielu logicznych rozwiązań dla rosnącego problemu zadłużenia strefy euro.

Niezliczone próby powstrzymania kryzysu w zmagających się z długiem peryferyjnych krajach strefy euro – Grecji, Irlandii i Portugalii – wydają się zawodzić, ponieważ nerwowość zaczyna się przelewać na ogromne rynki obligacji Włoch i Hiszpanii. Zwłaszcza ostatni tydzień uwidocznił skalę tego problemu.

Większość ekspertów jest zgodna co do jednego – tworzone w pośpiechu fundusze ratunkowe lub mechanizmy pomocowe, co jak dotychczas było charakterystyczne dla politycznych reakcji na kryzys, są nieadekwatne, jeśli choroba rozprzestrzeni się na większe rynki.

Perspektywa problemów z finansowaniem długu Włoch, który w ujęciu nominalnym jest największym długiem w całej strefie euro, byłaby potężnym ciosem dla projektu wspólnej waluty, którego jednym z celów było stworzenie ogromnego i płynnego benchmarku na rynku długu, porównywalnego z amerykańskimi skarbówkami.

Jeśli rządy krajów strefy euro oraz krajów z grupy G20 poważnie myślą o wspólnej walucie, to trudno będzie dłużej unikać drażliwej politycznie kwestii stworzenia zunifikowanego rynku obligacji strefy euro lub agencji zadłużeniowej.

– Ani strefa euro, ani reszta świata, nie może sobie pozwolić na poważny kryzys na rynku włoskich obligacji – mówi Jim O’Neill, szef Goldman Sachs Asset Management i zwolennik idei wspólnych obligacji.

O CO DOKŁADNIE CHODZI?

Propozycja wspólnych obligacji, przedstawiona rządom w zeszłym roku I wspierana przez szefa eurogrupy Jean-Claude Junckera oraz początkowo przez Francję i Włochy, została wymyślona przez ekonomistów z brukselskiego think-tanku Breugel – Jacques’a Delpla oraz Jakoba Von Weizsackera.

Koncepcja, której zaktualizowana wersja została przedstawiona w Parlamencie Europejskim w marcu, zakłada podzielenie zadłużenia strefy euro na dwie części – obligacje niebieskie lub czerwone.

Mające wyższy status papiery niebieskie byłyby emitowane wspólnie przez wszystkie kraje strefy euro. Ich maksymalni udział, objęty wspólnymi gwarancjami, wynosiłby 60 proc. zadłużenia. W ten sposób możliwe byłoby uzyskanie najwyższego ratingu kredytowego na poziomie „AAA” lub, jak ujęli to autorzy pomysłu, „AAAA”.

Obligacje czerwone byłyby indywidualnie emitowanymi przez każdy kraj papierami powyżej 60 proc. limitu. Pełną odpowiedzialność za ich emisję ponosiłby dany kraj. Wyższe koszty obsługi tego długu w przypadku znakomitej większości państw zachęcałyby do redukowania nadmiernego zadłużenia.

Dodatkową korzyścią byłoby powstanie nowego rynku bardzo poszukiwanych instrumentów dłużnych o najwyższym możliwym ratingu. Kupują je m.in. fundusze emerytalne i banki centralne zarządzające swoimi rezerwami. Według szacunków Breugel, wartość rynku obligacji niebieskich wyniosłaby nawet do 6 bilionów euro i niewiele ustępowała rynkowi obligacji amerykańskich.

Zdaniem zwolenników tego pomysłu mogłoby to sprawić, że rentowność takich papierów mogłaby być nawet niższa niż w przypadku papierów niemieckich. Powinno to rozwiać obawy Berlina o wyższe koszty obsługi zadłużenia, które odzwierciedlałyby ryzyko związane mniejszą wiarygodnością sąsiadów. Zdaniem Breugel w ogólnym rozrachunku koszty obsługi mogłyby spaść nawet o 10 proc.

Guillermo de la Dehesa, szef Centre for Economic Policy Research, napisał w swoim ostatnim artykule, że gdyby pomysłu euroobligacji nie odrzucono, to nie tylko udałoby się uniknąć ataków na rynki i rozszerzania kryzysu na inne kraje, ale możliwe byłoby również przyciągnięcie wielu ogromnych, międzynarodowych inwestorów z dużą ekspozycją na papiery amerykańskich, a szukających alternatywnych papierów AAA.

Idea euroobligacji została stanowczo odrzucona przez Niemcy z powodu niezgodności z zasadą „braku pomocy” w obrębie strefy euro. Zdaniem de la Dehesa, trudno zrozumieć taką argumentację po tym, jak wsparcie objęło już trzy kraje strefy euro i wprowadzono mechanizm gwarancji dla „quasi-euroobligacji” będących elementem tegorocznego Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej oraz przyszłego Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego.

Co więcej, poparcie dla jakiegoś mechanizmu emisji wspólnych obligacji lub agencji zadłużenia pojawiło się pomimo niemieckich prób całkowitego zablokowania tej idei.

Członek rady zarządzającej Europejskiego Banku Centralnego, Lorenzo Bini Smaghi, mówił w zeszłym tygodniu, że członkowie strefy euro powinni do pewnego limitu powierzyć emisję swoich papierów dłużnych ponadnarodowemu ciału.

Jeszcze bardziej wymowne w sprawie dalszej potrzeby integracji strefy euro, a nie jej rozpadu, są słowa szefa ECB Jean-Claude Tricheta, który w zeszłym miesiącu powiedział: – W tej Unii przyszłości […] czy w sensie gospodarczym byłoby zbyt śmiałym mówić o ministerstwie finansów UE, jeśli mamy już wspólny rynek i wspólny bank centralny?

Teraz, kiedy kryzys zbliża się do samego serca unii monetarnej i rodzi się potrzeba niezwykle pilnych działań, warto może przyjrzeć się czemuś, co jeszcze miesiąc temu było co najwyżej pomysłem na daleką przyszłość.

Źródło: Onet.pl / Reuters 13 07 11
Artykuł dodano w następujących kategoriach: polemiki.