Czarne chmury nad polskim sektorem energetycznym

Rozmowa z Andrzejem Szczęśniakiem
Niezależnym ekspertem rynku paliwowego w Polsce

Ropa naftowa

Rurociąg naftowy, który budowano w latach 19962001 kosztem nieco ponad 100 milionów dolarów, łączy ukraińskie miasta: Odessę i Brody. Planowany był jako pierwszy etap budowy ropociągu dostarczającego ropę naftową z Morza Czarnego nad Morze Bałtyckie; w tym celu należało wybudować jeszcze jego przedłużenie z Brodów do Płocka, a stamtąd do Gdańska. Projekt przedłużenia ropociągu ma być dofinansowany ze środków Unii Europejskiej. 

Jak podał PAP 16 09 2013 r plan budowy rurociągu naftowego Brody-Płock z możliwością jego przedłużenia uzyskał decyzję o środowiskowych uwarunkowaniach projektu. Otwiera to możliwość ubiegania się przyszłości o pozwolenie na budowę – podała spółka Sarmatia, koordynująca projekt. „Trasa planowanego rurociągu po stronie polskiej ma mieć długość ok. 270 km. Koszt całego przedsięwzięcia jest szacowany na ok. 1,8 mld zł. Zgodnie z wcześniejszymi założeniami, projekt miałby być gotowy do końca 2015 r. Uruchomienie rurociągu w 2016 r. dawałoby możliwość przesyłania do Polski do 10 mln ton ropynaftowej rocznie z Azerbejdżanu.” Jak ocenia Pan  realność tej inwestycji? 

Szans na realizacje tej inwestycji nie ma co najmniej przez 10 lat. Rurociąg miał być częścią rury biegnącej z nowo odkrywanych złóż w latach 90-tych XX w. przez Amerykanów w rejonie Morza Kaspijskiego. Pojawił się wówczas problem wyprowadzenia wydobytej ropy z tego regionu. Rozpatrywane były różne warianty a jednym z nich był przesył przez Ukrainę. Tzn. rurociągiem do Supsy, stamtąd statkiem do Odessy, a z Odessy rurociągami do Europy. Ten szlak był najdroższy – przeładunek z lądu na morze, potem z morza na rurociąg, a to znacznie podwyższało koszty przesyłu. Jednak po wybudowaniu przez Ukraińców odcinka Odessa – Brody okazało się Amerykanie nie dadzą ropy. Dlaczego? Ponieważ już w 1998 roku wybrali już drogę przez Turcję: Baku – Tbilisi- Ceyhan. I to jest rurociąg dziś istniejący, który pomimo bardzo trudnej drogi, gdyż wspina się na wysokość ponad 2 000 m, jest mniej kosztowny w transporcie ropy niż projekt ukraiński. W związku z tym, kiedy Ukraińcy ukończyli swój rurociąg do Brodów, okazało się, że nie ma dla niego ropy.

Polska stosunkowo wcześnie (w 1998 r) weszła w realizacje tego projektu, ale na wskutek walk różnych frakcji zostało to utrącone. Niezależnie od tego ten projekt nigdy nie był projektem realnym, tzn. nie miał twardych gwarancji przesyłu ropy. Dzisiaj Polska jest w jakimś stopniu przymuszana do tego projektu przez Ukraińców, ale nie jest już naciskana przez Amerykanów, jak to miało miejsce na początku. I do dzisiaj ten projekt jest zawieszony, bez szans na realizację, z powtarzanymi wciąż ruchami pozornymi, motywowany bardziej względami politycznymi niż merytorycznymi…

– dlaczego?

Ponieważ rurociąg Baku – Tbilisi – Ceyhan nie jest wykorzystany. On jest skonstruowany do transportowania 50 mln ton ropy rocznie, ale bardzo łatwo podnieść jego możliwości do 80 mln ton, a przesyłanych jest tam zaledwie 35 mln ton rocznie. I dopóki ten rurociąg się nie zapełni 80 mln ton to jest bardzo mało prawdopodobne by rurociąg Brody – Płock miał być budowany. Trzeba też dodać, że ten rurociąg był obliczany nie tylko przy uwzględnianiu złóż Azerbejdżanu, ale także z Kazachstanu. Ale Kazachstan wybrał związek celny z Rosją oraz rurociąg przez Rosję – czyli tzw. CPC, tj. z Tengiz do Nowosybirska, który już działa – a jego rozbudowa jest na ukończeniu.

Gaz ziemny 

Wszystko wskazuje na to, że definitywne został zarzucony projekt gazociągu Nabucco, który przegrał rywalizację z South Streamem,  tj. drugim po Nord Streamie przedsięwzięciem  kontrolowanego przez Kreml Gazpromu. Jak rozumiem w tej sytuacji nadzieje na zmniejszenie naszego uzależnienia od rosyjskiego gazu wiązać należy z  budowanym w  Świnoujściu gazoportem i włączeniem Polski w unijny system linii przesyłowych?

Polska nie miała żadnych szans zmniejszenie uzależnienia od importu gazu rosyjskiego  poprzez Nabucco. Nabucco było projektem główne amerykańskim, w którym Europa była takim partnerem jednocześnie chcącym i nie chcącym w nim partycypować. Tam dochodziło do różnych konfliktów, m. in OMV proponowała Iran jako źródło gazu, ponieważ od początku było wiadomo, że Azerbejdżan nie ma dużych jego zasobów. Gazociąg ten miał dochodzić tylko do  Baumgarten w Austrii, tzn. nie byłby połączony z Polską,  i  dostarczać miał gaz przede wszystkim na  Bałkany, a tu była konkurencja rosyjska. W ostatniej fazie przejawiła się ona bardzo ciekawie, ponieważ konsorcjum firm – przede wszystkim BP, ale także Statoil, prowadziło grę z Amerykanami, którzy mocno naciskali by wybrać bałkańską wersję; wtedy azerski gaz dostarczany byłby w regiony uzależnione od rosyjskiego gazu. Ale komercjalne ten projekt był mniej korzystny od innego konkurencyjnego projektu, tj. Trans Adriatic Pipeline, który wygrał tę konkurencje.

Polska uczestniczyła w tej rozgrywce przede wszystkim na poziomie dyplomatycznym – nasi politycy lobbowali za Nabucco, ale dostaw do Polski z tego gazociągu by nie było. Tym samym z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski Nabucco to był raczej taki byt medialny, niż realna perspektywa uzyskania nowego źródła gazu.

Natomiast gazoport w Świnoujściu i włączenie się Polski do europejskiego rynku gazu to są dwa różne projekty, które są ze sobą sprzeczne. To jest dramatyczny błąd polskiej polityki energetycznej..

….dlaczego?…

Kiedy decydowano o gazoporcie w roku 2006 to u władzy znajdował się PiS. PiS miał projekt bardzo proamerykański, minister Naimski mówił o transatlantyckim bezpieczeństwie energetycznym, co było bardziej konstruktem politycznym, niż realnym i materialnym. W ramach tego projektu Polska realizowała koncepcje blokady odbioru  gazu z Rosji, mówiliśmy „nie” dla gazu na granicy rosyjskiej, ale także wobec odbieranego z Niemiec,  ponieważ w tej koncepcji był to ciągle gaz rosyjski. W związku z tym min. Naimski wymyślił, że postawimy na gaz „z globalnego rynku” i otworzymy sobie okno na świat. I dlatego ten projekt pozostaje w konflikcie z projektem europejskim, ponieważ kilkadziesiąt kilometrów od Świnoujścia przechodzi Nord Stream, który ma możliwości przesyłu 55 mld m3. Przy nim gazoport obliczony na 5 mld m3 jest bardzo mały i nie ma szans na konkurencję.

Po drugie Polska właśnie przez Niemcy będzie się łączyła z systemem europejskim. A dzięki swej prorosyjskiej polityce to właśnie Niemcy stały się europejskim węzłem gazowym, do którego my bylibyśmy przyłączeni. Projekt gazoportu miał być alternatywnym rozwiązaniem. Problem polega na tym, że zaangażowaliśmy się w jego realizację, rząd Tuska to podtrzymał, ale bardzo charakterystyczne było to, że kiedy w 2009 roku, rząd decydował o projektach energetycznych, to zdecydował o gazoporcie, ale z projektów do wykonania wykreślił łącznik polsko – niemiecki: Police – Bernau. Został on wykreślony, ponieważ dla gazu pobieranego z gazoportu gaz europejski jest potężną konkurencją. Gdyby ten gaz, via wspomniany łącznik, miał dojście do Polski to gazoport moglibyśmy zamykać. Potem rząd PO potwierdził realizację tej polityki przez podpisanie kontraktu katarskiego.

Ten kontrakt jest katastrofalny dla Polski, ale na szczęście podpisany jest tylko na 1,5 mld m3, tj. na 1/10 naszego zużycia gazu, ale topi PGNiG obarczając go bardzo drogim gazem, a wreszcie jest realną przeszkodą i wyzwaniem dla Polski w kontekście włączenia nas w struktury rynku europejskiego. Niestety, ten gaz jest bardzo drogi, Kiedy podpisywano kontrakt ten gaz był o 30 proc droższy od ówczesnego gazu rosyjskiego, dzisiaj on może być nawet do 50 proc. droższy.

 

Gaz łupkowy

Eksploatacja gazu łupkowego stała się prawdopodobna dzięki postępowi w badaniach geologicznych i rozwojowi technologii wydobywczych. – Jednak polskie uwarunkowania geologiczne odbiegają znacznie od tych występujących m.in. w USA. Nieoczekiwanie o rezygnacji z dalszych poszukiwań gazu w polskich łupkach powiadomił amerykański koncern Marathon Oil, jeden z największych graczy w amerykańskiej branży łupkowej, i kanadyjski Talisman Energy, a wcześniej ExxonMobil. 

Amerykanie tłumaczą to fiaskiem poszukiwań, które nie doprowadziły do odkrycia odpowiednio zasobnych złóż. Do tej pory zostały wykonane jedynie 50 wierceń poszukiwawczych, a tylko w przypadku czterech odwiertów rezultaty oceniane są jako obiecujące. Co zatem dalej z polskim gazem łupkowym?

Polski gaz łupkowy zaistniał tak naprawdę w polityce i mediach, natomiast nie zaistniał realnie. Polski rząd bardzo się pospieszył z ogłaszaniem potężnej szansy …

przepraszam, pierwsi zrobili to Amerykanie

… dobrze, to są dwie różne historie. Amerykanie odnieśli ogromny sukces u siebie docierając do bardzo trudnych złóż poprzez rozwój swojej technologii, w której są generalnie mistrzami świata, i ten sukces chcieli wykorzystać w polityce międzynarodowej, tzn. wchodząc na rynki takie jak Polska, gdzie początkowo były bardzo obiecujące szacunki…. 

..…jak rozumiem dokonane na podstawie zdjęć satelitarnych? 

Te szacunki były wykonane na bardzo słabych podstawach, tj. na podstawie starszych polskich odwiertów, a na dodatek nie robili ich geolodzy, tylko amerykańska informacja energetyczna AEI, która wynajęła do tej pracy firmę konsultingową. Ta ogłosiła szacunki, mówiące o 5,3 bilionów m3 i 380 latach, na które eksploatacja złóż dałaby niezależność gazową Polsce. Problem w tym, że wykorzystano bardzo niewiele materiałów, natomiast parametry, jakie przyjęto do tego były oszałamiające. Jeżeli np. w USA wydobywa się ze złoża 11- 12 proc gazu, to w Polsce, nie wiadomo dlaczego przyjęto 24 proc. W związku z tym te ilości gazu w Polsce urosły do jakichś astronomicznych ilości.

Ale nasi specjaliści dość szybko skorygowali te szacunki

Najpierw wybuchła histeria medialno – polityczna. Premier Tusk obiecał finansowanie emerytur z tego gazu, potem obiecał, że w 2014 r rozpocznie się eksploatacja złóż, a ówczesny minister Budzanowski już budował gazoport do eksportu gazu łupkowego i  deklarował odebranie Gazpromowi klientów w Europie. To wszystko było nieodpowiedzialne, ale budowało wielkie oczekiwania społeczne. Ale polscy geolodzy od razu mówili, że tak nie jest. Mówiły o tym choćby doświadczenia wynikające z próby wydobycia gazu ze złóż węgla kamiennego, czym też byli zainteresowani Amerykanie w połowie lat 90-tych. Po prostu nasze złoża mają inną strukturę niż złoża amerykańskie. I kiedy badań dokonał Polski Instytut Geologiczny to przeszacował te oceny amerykańskie dziesięciokrotnie w dół, a wg mnie i tak znacząco je zawyżył pod presją polityczną. Ponadto wzięto pod uwagę złoża podmorskie, co dzisiaj jest futurystką, ponieważ nie ma  obecnie technicznych możliwości wydobywania gazu łupkowego ze złóż podmorskich. Warto też przypomnieć, że później, na podstawie tych samych badań amerykański urząd geologiczny, który bada zasoby na całym świecie, nasze złoża ocenił jako niewielkie a zasoby „pewne” ocenił na zero.

Tzn. w Polsce w ogóle nie ma gazu łupkowego?

Tzn. to, co jest pewne, to jest zero. Natomiast „prawdopodobne” to jest pięciokrotnie mniej od szacunków PGI. Tzn. amerykańcy geologowie, a nie konsultanci, rozwiali te nasze nadzieje. W związku z tym po tych szacunkach, ktoś, kto zna ten temat, nie dziwi się, że dokonane obwierty są suche. Najlepszy odwiert, na jaki natrafiono do tej pory, tj. odwiert, którego miesięczne przepływy są dziesięciokrotnie mniejsze od komercyjnych.

Innymi słowy nie mamy szans na eksploatacje przemysłową?

Nie, są jeszcze szanse na znalezienie miejsc, które Amerykanie nazywają „sweet spots”

W listopadzie zeszłego roku rząd przyjął założenia nowej ustawy o eksploatacji złóż gazu i ropy naftowej, także z łupków. W lutym Ministerstwo Środowiska przedstawiło projekt tej ustawy do konsultacji rządowych i społecznych, które zakończyły się w kwietniu. Ale ciągle nie wiadomo, kiedy projekt tej ustawy przyjmie rząd. Zakulisowe tarcia w rządzie przewlekają prace. Dziś spór koncentruje się wokół tego, komu będzie podlegać państwowa spółka Narodowy Operator Kopalin Energetycznych (NOKE), która ma być udziałowcem nowych koncesji na wydobycie gazu z łupków, wydawanych w przetargach. Ministerstwo Skarbu ma apetyt na NOKE. Dlatego w sierpniu Komitet Rady Ministrów polecił Rządowemu Centrum Legislacji, by przygotowało kolejny projekt ustawy z dwoma wariantami podporządkowania NOKE: Ministerstwu Skarbu lub Ministerstwu Środowiska. Wyboru dokona rząd. Za jakim wariantem Pan by się opowiedział?

Istotnie, występują te rozbieżności i tarcia. Ale w istocie chodzi o to, jaki model wydobycia zostanie w Polsce przyjęty. Problem polega na tym, że w roku 2006, 2007 a i w następnych latach wszystkie koncesje rozdano praktycznie za darmo. Polskie państwo w znacznym stopniu utraciło kontrolę nad tym sektorem. Jeżeli się odda wydobycie firmom zagranicznym to Polska tylko wówczas może z tego mieć jakąś korzyść, kiedy albo właściwie się opodatkuje wydobycie, albo będzie miała udział w tych koncesjach i wydobyciu. Ukraińcy np. zdecydowali się na bardzo trudny dla siebie wariant z Chervonem, i z innymi firmami, który polega na tzw. „production sharing agreement”, czyli porozumieniu o podziale produktu, którego to wariantu w Europie w ogóle się nie praktykuje, ale rząd zagwarantował sobie 50-ciu procentowy udział własnych firm. Tzn., że Ukraina w tych koncesjach ma udział, a zatem i sprawuję kontrolę. Natomiast u nas rozdano koncesje, ale nie przewidując takiej sytuacji, że wydobycie będzie się odbywało poza kontrolą państwa.

To jest ten fundamentalny problem, z którym polskie państwo teraz się zmaga. Według mnie powinniśmy przyjąć norweski model wydobycia i zagospodarowania złóż i dochodów z tych złóż. Niestety w Polsce ten model nie cieszy się powodzeniem, odwrotnie – jest wręcz oskarżany o to, że jest z Kremla rodem. Generalny problem polega na tym, ile polskie państwo i ile gospodarka będzie z tego miała, co jest w naszej ziemi. Dzisiaj możemy powiedzieć, że mamy zero, ponieważ podatki są dostosowane do modelu jeszcze postkomunistycznego – polska firma wydobywa, nie jest to obłożone podatkami, ale ten gaz jest tani i można go dodać do drogiego rosyjskiego gazu i w ten sposób czyni on tańszym gaz dla konsumenta.

To jest niezdrowy model i nie wytrzymuje on umiędzynarodowienia naszego krajowego wydobycia, a zatem trzeba go zmienić. Widać jednak, że nacisk inwestorów zagranicznych jest na tyle silny, że minister finansów zrezygnował do 2020 r, z  pobierania podatków z tego wydobycia.  Myślę, że potem da się tę karencję przedłużyć, co oznacza, że faktycznie podatki będą zerowe. To jest model absolutnie niespotykany na świecie – w praktyce oznacza to, że ktoś wydobywa gaz, a Polska kupuje ten gaz, który ma w swoich złożach.

Ja nie jestem zwolennikiem NOKE. Ale NOKE jest jakąś szczątkową realizacją modelu norweskiego – szczątkową, gdyż przewiduje się tylko kilkuprocentowy udział, podczas kiedy Norwegowie przewidzieli 51-procentowy udział własny i na dodatek reprezentowała ich ta firma, która dzisiaj nazywa się Statoil, tj. jedna z najlepszych światowych firm wydobywczych. Polskie państwo jest dzisiaj na krawędzi 100 procentowego stracenia kontroli nad złożami gazu łupkowego, jeżeli model NOKE upadnie.

Zakończył się pierwszy konkurs na opracowanie krajowych technologii eksploatacji złóż w łupkach, które na razie są specjalnością firm i naukowców głównie z USA i Kanady. Na opracowanie krajowych technologii eksploatacji złóż gazu z łupków 15 konsorcjów dostanie 121 mln zł dotacji z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Lwią część zwycięskich projektów będą realizować konsorcja, których liderem jest Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwa. Jakie tutaj są szanse?

Trop jest bardzo dobry, gdyż gaz łupkowy to jest problem technologiczny. Przyjęto jednak model dość egzotyczny, ponieważ szczególnie w sektorze wydobywczym wynalazki, udoskonalenia czy patenty powstają na froncie walki z geologią – przy wydobyciu, przy wierceniach, itd. Natomiast rozdane u nas granty nie przeniosą się na technologie, i na ich rozwój w Polsce, ponieważ są dwa czynniki, które się temu przeciwstawiają: po pierwsze te realne technologie powstają tam gdzie się wierci i robią to firmy naftowe – po drugie PGNiG, tj., główna tu firma, nie mówiąc o Orlen Upstream, zostały w procesie wydobywania gazu łupkowego w Polsce bardzo poważnie zmarginalizowane. A tutaj podstawowym trzonem i celem, i elementem niezbędnym w rozwoju tych technologii, jest przedsiębiorstwo. Tak dzisiaj jest na świecie  – głównymi miejscami gdzie powstają patenty, gdzie powstają i rozwijają się nowe technologie,  są przedsiębiorstwa,  a szczególne ma to zastosowanie przy wydobyciu ropy i gazu. 

                                             Węgiel kamienny 

Polska energetyka węglem stoi. Tymczasem przyjęte przez kolejne rządy  RP regulacje UE w zakresie redukcji CO2, jeśli zostaną wprowadzone w życie, znacznie podniosą koszty energii, co uderzy w polską gospodarkę. Innym rozwiązaniem jest  gazyfikacja węgla, ale to też nie jest tanie rozwiązanie. Jakie są zatem perspektywy węgla kamiennego w Polsce?

Generalnie perspektywy węgla są bardzo słabe i dotychczasowe już 25 czy 30-letnie zwijanie się sektora węglowego jest tego dobitnym dowodem. Na dodatek w 2008 r., co jest datą przełomową dla polskiego węgla i energetyki z węgla, zostaliśmy importerem  netto węgla. To oznacza, że nasza przewaga, jaką dotychczas mieliśmy, jeżeli popatrzymy na bilans energetyczny, zanikła. Jesteśmy importerem we wszystkich dziedzinach energetycznych. Dla energetyki węglowej jest to zjawisko po pierwsze niebezpieczne, bo ona nie wykorzystuje krajowych zasobów, natomiast w gospodarce narodowej pogłębia się nasz deficyt handlowy, co jest przecież bardzo niebezpiecznym mechanizmem transferującym środki z kraju.

Natomiast z drugiej strony (poza nieumiejętnością utrzymania konkurencyjności sektora węglowego) mamy nacisk EU na redukcję CO2, na odejście od węgla, forsowanie rygorów polityki klimatycznej, które uderzają w politykę przemysłową. Polityka UE buduje rynki, i promuje te przemysły, które kraje starej Unii rozwinęły znacznie wcześniej, szczególnie w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX w. Wtedy też wprowadzono tam rozwiązania, które zmuszały wręcz do ich stosowania, ale teraz, kiedy np. Niemcy borykają się ze straszliwymi kosztami tego sektora, jedyną szansą na zrekompensowanie tych kosztów jest eksport urządzeń. Energetyka odnawialna, czyli produkt polityki klimatycznej, jest piekielnie droga, gdzie przede wszystkim kosztowna jest technologia, ponieważ ponad dziewięćdziesiąt procent kosztów tej energii to są urządzenia, które musimy importować.

A zatem mamy taką sytuację – po pierwsze widać naszą nieumiejętność zarządzania zasobami i ich wydobyciem, a po drugie charakteryzuje nas bardzo duża łatwość podpisywania się pod niekorzystnymi dla nas – gospodarczo i politycznie – zobowiązaniami, jak pakiet energetyczno-klimatyczny UE. W konsekwencji perspektywy polskiego węgla są marne. Tzn. nawet ostatnie osobiste zaangażowanie się premiera w generację węglową może nie przynieść sukcesu, ponieważ naprzeciwko stoją bardzo mocne grupy wpływu. Np. niemieckie chcą ekspansji w sektorze gazowym, czy technologiach odnawialnych, tzn. chcą doprowadzić do sytuacji kiedy my, zamiast generować energie z węgla importowalibyśmy niemieckie technologie, często „second hand” .

I to jest sytuacja polskiej energetyki, kiedy przekształciliśmy nasze potężne atuty typu węgiel, i upadły nasz atut, tj. cały przemysł dostarczający sprzęt dla energetyki – turbiny parowe, oprzyrządowanie, itp., zamieniając się w importera, i to nie tylko urządzeń do energetyki węglowej, która moim zdaniem będzie zanikać, ale także urządzeń do energetyki odnawialnej, która jest i droga, i dlatego tworzy kolejną dziurę w bilansie handlowym. A poza tym, o czym wszyscy wiedzą, ta energia nie jest energią stabilną, na której można budować ciągłe dostawy prądu.

Energia nuklearna 

Rząd T. Mazowieckiego wstrzymał budowę pierwszej polskiej elektrowni atomowej w Żarnowcu. Rząd D. Tuska powrócił do tej koncepcji, ale nadal nie tylko nie wiemy gdzie i kiedy oddana ona zostanie do eksploatacji, ale nawet jak ona ma wyglądać – tj. czy ma to być jedna lub dwie elektrownie o dużej mocy, czy też kilka znacznie mniejszych – ale tańszych i szybszych w realizacji.

Rząd stoi przed wyzwaniem, które przekracza jego możliwości. Styczeń 2009 r, kryzys ukraiński, to czas, kiedy premier D. Tusk ogłasza nową strategię energetyczną, której jednym z elementów jest ta podwójna elektrownia atomowa i horyzont czasowy 2020. Dzisiaj mamy 2013 r. i horyzont czasowy 2024 – tzn. przez te cztery lata spokojnie staliśmy w miejscu. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że jest to wyzwanie geopolityczne, o którym można powiedzieć, że poradzilibyśmy sobie, ale znowu mielibyśmy tutaj taki sam dylemat jaki mieliśmy przy wyborze samolotu wielozadaniowego :  F- 16 versus Mirrage  versus Grippen. Tzn. albo  kupujemy amerykańskie technologie, albo europejskie, tym razem francuskie. Tu jednak Francuzi, jak poprzednio, by nam tak łatwo nie odpuścili,.

Ale znacznie większe jest wyzwanie finansowe. Energia nuklearna jest dzisiaj tak kosztowną w inwestycjach energią, w przeciwieństwie do lat poprzednich, kiedy np. Francja zbudowała swój potencjał energetyczny, że zbudowanie takiej elektrowni przekracza możliwości każdej, nawet największej polskiej firmy energetycznej…

A zatem rząd musi w tym partycypować..

.. to jest oczywiste… z drugiej strony koszty tej inwestycji, zwłaszcza kiedy popatrzyć na deficyt z jakim zmaga się nasz rząd, na zadłużenie polskiej gospodarki, są nie do udźwignięcia przez Polskę. Kiedy to wyszło na jaw zaczęto budować pewne konsorcja, ale to są bardzo wątpliwe konstrukcje. One się nie udają, bo po prostu każdy boi się wziąć na siebie ryzyka, nad którymi nie będzie panował. W Polsce nie ma operatora, któremu z pełnym zaufaniem można by powierzyć taki projekt. Moim zdaniem mianowanie na takie stanowisko polityka..

tj. Aleksandra Grada..

…do tego z nie najlepszymi doświadczeniami z przeszłości dodatkowo zwiększa te ryzyka ponieważ polityk nie jest w stanie wyważyć ryzyk biznesowych i technologicznych. A poza tym warto przypomnieć, że to minister Grad nadzorował  kontrakt katarski, który jest bardzo niekorzystny dla Polski. W związku z tym wydaje mi się, że Polska ma wielki dylemat, którą ofertę przyjąć, ale też potężne wyzwania finansowe i oczywiście technologiczne.

Poza tym należy pamiętać, że decyzja o budowie elektrowni atomowej trafiła  akurat na okres katastrofy elektrowni w Fukushimie, po której to katastrofie Niemcy odwróciły swój front. Jak do tej pory były potężnym graczem w energii nuklearnej, z własnymi firmami, które budowały elektrownie jądrowe, tak po tej katastrofie zrezygnowali z atomu, elektrownie i firmy zamykają, a poza tym nie należy zapomnieć o możliwościach nacisku politycznego, który już widać w bardzo różnych gronach – na poziomie europejskim, państwowym, czy regionalnym. Na każdym z tych poziomów mamy silne  przeciwdziałanie Niemiec wobec tej elektrowni.

Ponadto trzeba nadmienić, iż Rosjanie za trzy skończą lata budowę elektrowni jądrowej w Kaliningradzie. Od wielu już lat podejmują oni starania, by włączyć tę elektrownie do sieci europejskich, włączyć oczywiście przez Polskę. Polska została  już zmuszona przez Brukselę, pomimo, iż bardzo się opierała, do przeprowadzenia tzw. feasibility study tego rozwiązania, i to studium jest wykonywane. Natomiast jeżeli Rosjanie osiągną swój cel – a dla Europy to rozwiązanie jest bardzo korzystne ponieważ tuż za jej granicami wytwarza się bardzo tanią energię – to w ogóle perspektywy budowy w tym regionie elektrowni jądrowej będą  zerowe.               

Jak  zatem w kontekście tych nie najweselszych  konstatacji przedstawia się dziś, a jak rysuje na jutro krajowy bilans energetyczny

Dzisiaj bilans energetyczny jest zdominowany przez węgiel, gdyż zawsze jest on efektem lokalnie dostępnych surowców. Tak jest wszędzie, w Ameryce, Chinach czy Brazylii, a polityka może wnieść jedynie korekty do tego miksu. Tutaj przykład Francji jest bardzo pouczający, która decyzją polityczną przeszła na generację nuklearną i dzisiaj ma tani prąd i dużo większy stopień niezależności energetycznej. Jeśli mamy zasoby węgla, który jest najtańszym źródłem energii, to odchodzenie od niego jest graniem przeciwko własnym interesom. Jedynym wyjściem jest rozwój własnych technologii energetycznych, w którym możemy się wzorować na Chinach – państwie, które dzięki przemyślanej polityce przeszło od technologicznego trzeciego świata do globalnego lidera technologii energii odnawialnej. Niestety polscy politycy są w tej materii wyjątkowo nieudolni, więc raczej nasze scenariusze rozwojowe widzę w czarnych barwach.

 

Dziękuje za rozmowę

Rozmawiał Ryszard Bobrowski

Artykuł dodano w następujących kategoriach: Polska.