O podmiotową rolę Polski na arenie międzynarodowej

Z tarczą, czy na tarczy

Wynegocjował Pan z administracją USA zasadnicze elementy porozumienia w sprawie umieszczenia u nas tarczy antyrakietowej, ale to nie Panu przyszło podpisywać finalny dokument. Co zatem dodatkowego lub innego dodali Pana następcy i dlaczego tego nie można było uzyskać wcześniej?

— Porozumienie, które zostało podpisane w końcu sierpnia tego roku jest de facto porozumieniem, które przywiozłem ze Stanów Zjednoczonych. Przywiozłem dwa dokumenty: porozumienie o budowie i funkcjonowaniu bazy antyrakietowej, które zostało przyjęte i podpisane w formule absolutnie niezmienionej w stosunku do tego, co ja wynegocjowałem, oraz pewne uzupełnienia i zapewnienia strony amerykańskiej, które mogły się znaleźć w deklaracji politycznej o współpracy polsko-amerykańskiej w dziedzinie wojskowej, politycznej, gospodarczej i naukowo-technicznej. Amerykanie dając mi pewne zapewnienia, niektóre na piśmie, niektóre ustnie, potrzebowali jeszcze kilku dni czasu, aby je sformułować w sposób dyplomatyczny. Problem polegał na tym, iż my oczekiwaliśmy od Amerykanów pewnych zobowiązań wychodzących daleko naprzód, które to zobowiązania mogła i miała zrealizować dopiero przyszła administracja, czy przyszły Kongres. To również odnosiło się do pewnych zobowiązań budżetowych. Dlatego też Amerykanie prosili mnie o to, by dać im kilka dni na sformułowanie takich zapisów i użycie takiego języka, który dawałby nam poczucie, że te zobowiązania są podjęte, ale jednocześnie dawałby pewną swobodę przyszłej administracji wykonania tych zobowiązań. I to wszystko było, to przywiozłem. Zabrakło kilku dni, żeby te elementy spisać…

…jakie elementy?

— …dotyczyły one baterii Patriot, dotyczyło to wzmocnienia funduszu na modernizację polskiej armii. Ale te zapewnienia przywiozłem i o tych zapewnieniach wiedział zarówno minister Sikorski, jak i premier Tusk. Amerykanie chcieli w związku z tym, abyśmy my również wyrazili zgodę na przyjęcie tych dwóch dokumentów i wyznaczyli termin przyjazdu sekretarz stanu, pani Condoleezzy Rice na 10 lipca. W Warszawie okazało się, że rząd uznał, iż taki sposób załatwienia sprawy byłby politycznie dla niego mało opłacalny. Oznaczałoby to, że de facto porozumienia te zostały zawarte w wyniku interwencji prezydenta Kaczyńskiego i jego urzędników, np. wizyty w Stanach Zjednoczonych pani minister Fotygi i negocjatora ciągle wywodzącego się z poprzedniego rządu. W związku z tym wykorzystując pretekst, iż przywiozłem pewne ustalenia, które nie były do końca sformułowane, ale były tylko zobowiązaniem czy przyrzeczeniem ich wypracowania, rząd odwlekł o kilka tygodni tę sprawę, a następnie sprzedał społeczeństwu uzyskanie dodatkowych rozwiązań, kiedy tak de facto na te dodatkowe rozwiązania Amerykanie się zgadzali w czasie moich rozmów i rząd wiedział o tym; w istocie zostało to ustalone w Waszyngtonie w wyniku pracy ambasadora Kupieckiego z Johnem Roodem, którzy wypracowali ostateczne zapisy. W sierpniu, kiedy bardzo pogarszała się sytuacja międzynarodowa, a w Polsce rosła presja, aby się zdecydować — tak, czy nie, kiedy ponadto ukazały się informacje, iż porozumienia z Amerykanami zawierają bardzo ważne dla nas, prawnie wiążące elementy uzupełniające gwarancje bezpieczeństwa, rząd uznał, iż nie może dalej zwlekać i na marginesie kryzysu gruzińskiego zdecydował się te dokumenty przyjąć.

Powstająca nowa administracja waszyngtońska wypowiada się bardzo ogólnikowo, by nie powiedzieć sceptycznie, na temat wypełnienia podpisanej z Polską umowy. Jak Pan przypuszcza — tarcza jednak powstanie, czy też jej instalacja zostanie odłożona na przyszłość, albo wręcz na zawsze?

— Mimo sceptycyzmu nowej administracji chciałbym zauważyć, iż nie wypowiada się ona przeciw tarczy i dostrzega pewne pozytywne jej elementy, na które zwrócę uwagę. Po pierwsze obecna koncepcja tarczy antyrakietowej była realizowana i wprowadzana w życie przez poprzednią ekipę demokratyczną prezydenta B. Clintona. Obecna ekipa prezydenta-elekta B. Obamy mocno nawiązuje, niekiedy wręcz personalnie, do tamtej ekipy. Po drugie, Kongres amerykański już od lat był zdominowany przez demokratów, którzy zdecydowali o budżecie na tę tarczę. Po trzecie, niebezpieczeństwo, przed którym chronić ma tarcza, nie ustało z chwilą wyboru Obamy, ponadto zwracam uwagę, iż tuż po swoim wyborze, już jako prezydent-elekt, wspomniał on o programach nuklearnych Iranu zaznaczając, iż dla Ameryki są one nie do przyjęcia. Należy stąd wnosić, iż Obama będzie podejmował próby, by odpowiedzieć na to wyzwanie. Jest zresztą wiele innych aspektów, które można wskazać, jak choćby pierwsze nominacje, które pokazują, iż nie ma tu jakiejś zasadniczej zmiany w polityce USA; raczej będzie to w dużej mierze kontynuacja. Dalej — wskazania, że polityka bezpieczeństwa będzie istotnym elementem jego agendy spraw międzynarodowych, także pierwsze spotkania z ustępującą administracją republikańską pokazują, iż urzędująca administracja nie otrzymała sygnału jakichś zbliżających się, dramatycznych zmian. Generał Obering, który do niedawna jeszcze pracował, został zastąpiony przez swego zastępcę, a J. Rood, główny negocjator tarczy, pozostaje na stanowisku i nadal rozmawia z Rosjanami proponując im budowę nowych środków zaufania. Te fakty i wiele innych aspektów pokazują, iż być może nie będzie to pierwszorzędny program, bo to miejsce z pewnością zajmie światowy kryzys finansowy, ale będzie to na pewno program, który w takiej czy innej formie będzie kontynuowany.
Wreszcie wydaje mi się, że po tych traumatycznych negocjacjach, jakie Amerykanie prowadzili zarówno z Czechami, jak i Polską, które zakończyły się wstępnym sukcesem, odejście w tej chwili i pozostawienie tych partnerów, godziłoby w wiarygodność Stanów Zjednoczonych. Tym bardziej że przecież cała koncepcja tarczy antyrakietowej została formalnie wsparta przez Sojusz Północnoatlantycki na szczycie w Bukareszcie wiosną tego roku, a ostatnio ponownie potwierdzona mimo rosyjskich gróźb. W tej chwili poddanie tego programu, w wyniku jakiejś olbrzymiej presji rosyjskiej, pokazywałoby — tu wracamy do pierwszych pytań i rolę Rosji dla naszego bezpieczeństwa — iż de facto jest coś na rzeczy, że jest jakieś ciche porozumienie, iż Rosjanie mają prawo dyktować status bezpieczeństwa państw Europy Środkowej. Mam nadzieję, że do takiej sytuacji nie dojdzie, że nas status jest taki sam, jak status innych pełnoprawnych państw natowskich i mamy prawo o tym statusie współdecydować bez udziału w tym procesie decyzyjnym Rosji, choć w taki sposób, aby Rosji nie konfrontować.

Dziękuję za rozmowę

Rozmawiał R. Bobrowski

Artykuł dodano w następujących kategoriach: bezpieczeństwo.