Po lekturze konstytucji węgierskiej. Przyczynek do szaleństwa lewicy. Ale i do obserwacji: czas gwałtownie przyśpieszył

Jestem po pierwszej lekturze nowej węgierskiej konstytucji. Lekturze pobieżnej i po angielsku, co oczywiście zdaje mnie na laskę i niełaskę działającego w pośpiechu tłumacza. Mimo to zaryzykuję pierwsze nieostateczne uwagi.

Europejska lewica i bliskie lewicy centrum szaleje uznając – wystarczy rzut oka na angielskie gazety – że nowy węgierski ustrój, a przede wszystkim artykuły odwołujące się do wartości, to jakaś groźna ekstrawagancja. Artykuł o koronie Świętego Stefana jest cytowany ze zgrozą, choć to zwykle sięgnięcie po własną tradycję. Tak się zresztą jeszcze całkiem niedawno pisało takie akty prawne – ale dziś już nie.

Rozbrzmiewa oskarżenie, które powtarza nasza “Gazeta Wyborcza”: to jest konstytucja Fideszu, a nie całego narodu. Ale przecież te wszystkie aksjologiczne preambuły i pierwsze rozdziały opisujące zasady rządzące państwem zawsze są produktem wyboru. Akt prawny odwołujący się do sterylnie wypreparowanej wolności i tolerancji (z ewentualnie pozostawionymi gwarancjami socjalnymi) to też aksjologia – liberalno-lewicowa. W tak podzielonym ideowo narodzie jak węgierski szczególnie zaś napisać tekst neutralny – “dla wszystkich”.

Artykuły opisujące Węgry jako wspólnotę są bardzo delikatne – przykładowo tekst “uznajemy rolę chrześcijaństwa w zachowaniu naszego narodu” równoważone jest od razu uwagą o poszanowaniu “wszelkich tradycji religijnych”. Nikogo to nie powinno obrażać ani wykluczać.

Szczególnie zabawni są w tym kontekście polscy krytycy tej konstytucji. Gdy przeczytałem w “Wyborczej”, że paragraf opisujący małżeństwo jako związek kobiety mężczyzny może godzić w prawa homoseksualistów, zapytałem: a co z naszą konstytucją? Jest tam identyczny zapis. A przecież rozliczni obrońcy III RP z Waldemarem Kuczyńskim każą nam traktować tę ustawę zasadniczą jako dogmat, idealne dzieło nie dopuszczające żadnych korekt. A nasze odwołania do Boga są bardziej otwarte niż węgierskie.

Ta polska konstytucja to dzieło postkomunistycznej lewicy i Unii Wolności – prawica była przeciw i wzywała do odrzucenia tekstu w referendum. Są i pewne różnice na korzyść węgierskiej prawicowości – na przykład wyraźne uznanie czasów komunistycznych jako czasów tyranii. Ale fakt, że dziś cała konstytucja węgierska jest opisywana jako symbol wstecznictwa, to dowód na to, jak raźno cała Europa pomyka w lewo. To co 10 lat temu było normą, już nie jest.

Naturalnie są tam i zapisy kontrowersyjne. Dość tajemnicze “ustawy kardynalne” dotyczące finansów i systemu społecznego (np. emerytalnego) wymagają większości 2/3 głosów do uchwalenia lub zmiany. To próba utrwalenia reform Victora Orbana, w moim przekonaniu wykraczająca poza standard. W normalnej demokracji nie trzeba mieć takiej większości aby podobne decyzje rewidować.

To naturalnie z kolei potęguje wojowniczość lewicy. Ale generalnie chodzi o to, że Orban zakwestionował język, który zdawał się przesądzony raz na zawsze. Pytanie o trwałość tej “kontrrrewolucji”. Warto ją obserwować z ciekawością i nadzieją.

Piotr Zaręba

Publicysta, pisarz, komentator. Pracował w “Życiu Warszawy”, “Życiu”, “Nowym Państwie”, “Newsweeku”, “Dzienniku”, a także “Polsce The Times”. Obecnie jest współpracownikiem “Rzeczpospolitej”. Ostatnio wydał powieść Romans licealny, a w księgarniach można obecnie dostać jego biografię Jarosława Kaczyńskiego pt. O jednym takim…

Źródło: wPolityce.pl 21 04 11
Artykuł dodano w następujących kategoriach: Węgry.