Po co nam suwerenność. Między niepodległością a suwerennością

Parę lat temu krążyły takie fantastyczne pomysły pt. wejście Polski do ówczesnej Nafty, czyli północnoamerykańskiego paktu ekonomicznego. To jest felietonistyka. Jaka jest alternatywa? Możemy ją znaleźć w opublikowanym w ostatniej „Europie” wywiadzie z rosyjskim ekonomistą i politologiem — Michaiłem Chazinem. Przewiduje on, że obecny kryzys gospodarczy spowoduje załamanie struktur i współpracy euroatlantyckiej.

Europa — jego zdaniem — przestanie być dopuszczana do rynku amerykańskiego, który się załamie. I wtedy się odbuduje klasyczny koncert sił. Mówi o układzie francusko-niemiecko-rosyjskim, który zorganizuje Europę na nowo. Czy to jest alternatywa dla nas lepsza?
Oczywiście wiem — teraz nikt, a już zwłaszcza na tej sali, nie stawia otwarcie postulatu wystąpienia z Unii. Ale problem nie w samej przynależności do Unii, rozumianej jako abstrakt. Obecnie chodzi o przynależność do Unii takiej, jaka jest — czyli zdecydowanej na dalszą integrację. Można odnieść wrażenie, że część tych, którzy werbalnie nie kwestionują przynależności do Unii, tak naprawdę w cichości ducha właśnie to czynią — bo kwestionują cały przyjęty przez Unię kierunek. A konsekwentne przyjęcie takiego myślenia oznaczałoby marginalizację Polski w UE, a w najdalszej konsekwencji — zapewne jej opuszczenie. Trzeba zdawać sobie z tego sprawę.

Dariusz Karłowicz

Głos Zbigniewa Stawrowskiego bardzo dobrze pokazał powody, dla których wolę mówić o podmiotowości niż o suwerenności i autonomii.
Czy nie wystarczy pojęcie „suwerenność”? Otóż nie. Dlaczego? Istnieje skłonność, by suwerenność rozumieć jako całkowitą autonomię, a próbę dyskusji o suwerenności przecinać stwierdzeniem, że żyjemy w czasach, gdy pełna suwerenność jest niemożliwa. Zostawmy więc słowo „suwerenność” i mówmy o podmiotowości. Nawet w wypadku suwerenności poważnie ograniczonej, np. przez udział w organizacjach międzynarodowych, można mówić o różnym stopniu i potencjale politycznej podmiotowości i — co tu kryć — również o różnej woli czy apetycie na podmiotowość. Wystarczy popatrzeć na zjednoczoną Europę. Ograniczenie suwerenności jest podobne, ale stopień podmiotowości drastycznie różny. I nie jest to tylko funkcja wielkości i siły. Również woli, umiejętności i konsekwencji. Woli, której nam wyraźnie brakuje.
Mówimy o dwóch pułapach podmiotowości. Po pierwsze — o podmiotowości wspólnoty politycznej, a po drugie — o podmiotowości państwa na arenie międzynarodowej. Te dwie sprawy nie są, rzecz jasna, identyczne. Podmiotowość wewnętrzna to stan, nazwijmy to, zdrowej wspólnoty politycznej. Idąc tropem Arystotelesa, można powiedzieć, że wspólnota polityczna jest podmiotowa, gdy okazuje się zdolna do wewnętrznej dyskusji o dobru i złu, o tym co sprawiedliwe i niesprawiedliwe. Bez tego trudno mówić o samodzielnym ustalaniu wewnętrznego ładu, celów i metod działania — o stanowieniu o sobie. W tym sensie można powiedzieć, że zahamowanie dyskusji o lustracji w Polsce było jedną z poważniejszych przeszkód na drodze do upodmiotowienia wspólnoty politycznej.

Jeśli idzie o podmiotowość w drugim znaczeniu, to taką politykę zewnętrzną może prowadzić władza wspólnoty, która nie jest podmiotowa. Przykład Rosji jest bardzo dobry. Możliwa jest sytuacja, w której establishment polityczny wyznacza cele i prowadzi działania, nie posiadając mandatu swojej wspólnoty.
I jeszcze słowo do problemu wskazanego przez prof. Bugaja — roztopić się czy istnieć. Na pierwszy rzut oka pojawić się może wrażenie, że to jest powrót do dyskursu „naród — kosmopolis”, znanego nam w wariancie „naród — któraś z wszechświatowych utopii”. Wobec tamtej dychotomii łatwo było przedstawić antropologiczne zastrzeżenie: człowiek nie jest zdolny być obywatelem świata w sensie ścisłym choćby dlatego, że jest duchowo-cielesny i jego partykularne lojalności stanowią integralny składnik jego kondycji. Kosmopolityzm abstrahuje od ludzkiej cielesności — znosi ją w punkcie wyjścia. Dziś sytuacja jest bardziej skomplikowana. Współczesny dyskurs rozpięty jest pomiędzy państwem narodowym a ideą przyszłego państwa i narodu europejskiego — występuje w wariancie „naród — Europa”. Jakkolwiek ów wymarzony przez przeciwników państwa narodowego demos Europa jest dziś bytem równie nierzeczywistym jak „lud świata”, to w przeciwieństwie do „ludu świata” nie wydaje się niemożliwy na mocy samych argumentów antropologicznych. Obecna forma państwa narodowego może zostać zastąpiona inną. Czy będzie nią akurat państwo europejskie? Szczerze wątpię.

Paweł Kowal

Bardzo trudno się rozmawia o suwerenności czy podmiotowości naszego państwa, narodu, nie sięgając wprost do myśli prymasa Wyszyńskiego i Jana Pawła II. Gdybyśmy zaczęli czytać, co o tym pisali, to z dzisiejszej perspektywy mogłoby to nas nawet w tym gronie, które z zasady jest chyba dla tych myślicieli przyjazne, niekiedy wprawiać w pewną konfuzję. Warto do tego kiedyś wrócić. Mogłoby to pokazać jakieś głębsze zakorzenienie i głębsze problemy z tymi pojęciami. Choćby taki problem, który Jan Paweł II bardzo pokazywał, jak związek między racją stanu, suwerennością a życiem i naszym stosunkiem do życia. Nazwałbym to kompleksem wartości — uciekamy od rozmowy o najbardziej zasadniczych wartościach, podstawach naszej egzystencji w tej części Europy na rzecz technicznych rozważań. Ciekawe wystąpienie Pawła Zalewskiego było z drugiej strony tylko „techniczne”, nie dotknęło istoty sprawy suwerenności. Trochę w kampanii potykaliśmy się o ten temat, kilka razy było jednak widać, że takie techniczne podejście, czyli np.: w jaki sposób coś przegłosujemy, czy nie dopuścimy do czegoś, nie jest wystarczające, jeśli chcemy podejmować te tematy na poważnie.
Jest też drugi kompleks wartości, który odnosi się do wartości własnej Polaków, mówił o tym Szewach Weiss. Chętnie bym napisał leksykon sytuacji, na które można patrzeć na dwa sposoby. Albo jako absurdalne i śmieszne, albo jako tragicznie pokazujące głębię kompleksu wartości. Tak traktować trzeba sprawę Eriki Steinbach nie tylko dlatego, że polscy politycy ustąpili właściwie w każdym elemencie Centrum przeciw Wypędzeniom, ale jeszcze kilku ministrów i premier przez kilka dni publicznie kłócili się ze średniego szczebla politykiem w Niemczech. A pani kanclerz przemyślnie ustąpiła pół kroku, z rachunkiem poczeka na dobrą okazję, i ze zdziwieniem zapewne obserwowała, jak część polskiego rządu się zachowuje. Sytuacja jak z książki o sprycie i sile w stosunkach międzynarodowych.
W jakim innym kraju po niedawnym głośnym oświadczeniu CDU oskarżono by inne partie w tym kraju, którego to oświadczenie dotyczyło, o to, że wykorzystują je do kampanii wyborczej, a zaraz w tym samym zdaniu tłumaczono by autora oświadczenia, w tym wypadku CDU, że to jest kampania wyborcza, że ona nie może inaczej postępować? Czy jest drugi kraj w Europie, w którym politycy mówiliby, że musimy być ostrożni w artykułowaniu swoich racji wobec innego kraju, w tym wypadku Rosji, ponieważ car może anulować wizytę albo ją przesunąć? To są rzeczy tylko z ostatnich tygodni, a można by tak wymieniać.
Trzeci punkt jest taki: jesteśmy trochę za duzi, trochę za mali. Ten problem dotyczy także innych krajów, bo myślę, że w jakimś sensie podobna jest np. sytuacja Rumunii na Bałkanach. Nie bardzo możemy wystawić dwie drużyny, bo zawsze się okazuje, że mamy tylko dobrą jedną drużynę i kawałek drugiej i że jak chcemy grać w tej lidze, w której grają ci więksi, to wtedy musimy się szczególnie spiąć, dużo bardziej niż ci więksi, więcej trenować, mniej się bawić. Na przykład w europejskiej grze: gdybyśmy chcieli zagrać tak jak Niemcy, to możemy. Ale pod warunkiem, że bardziej niż oni skoncentrujemy się na celach, precyzyjnie odróżnimy tombak od złota, interes utrzymania podmiotowości całej drużyny od dbałości o indywidualne interesy graczy.

Artykuł dodano w następujących kategoriach: Polska.