Węgrzy zamrażają franka. Polska też powinna ratować kredytobiorców?

Rząd Viktora Orbána idzie na ratunek tysiącom Węgrów zadłużonych w walutach obcych. Od 1 lipca zamraża im kurs franka, euro i jena. Dlaczego w Polsce na razie nie trzeba sięgać po tak drastyczne środki, choć frank też mocno zdrożał?

– Przez tego franka chyba osiwieję – smutno uśmiecha się Matyas Gabor, informatyk z Budapesztu. Na początku 2008 r., tak jak wielu jego znajomych, wziął kredyt hipoteczny. We frankach szwajcarskich, bo tak robili prawie wszyscy. Pożyczył 7 mln forintów (ok. 105 tys. zł), za co wtedy mógł kupić małe dwupokojowe mieszkanie na przedmieściach stolicy.

Jak mówi, na początku była bajka. Frank kosztował 150-160 forintów, a miesięczna rata nie przekraczała 50 tys. forintów (ok. 750 zł). Ale potem przyszedł kryzys finansowy. Praktycznie z dnia na dzień rata jego kredytu podskoczyła prawie o połowę. Matyas zacisnął zęby. Starał się płacić raty w terminie. Czasem pomagała mu rodzina. – Nie wiem, co teraz ze mną będzie – mówi. Zarabia tyle, co przeciętny Węgier (w przeliczeniu ok. 1,9 tys. zł na rękę). Po odjęciu raty, rachunków ledwo starcza na życie.

Gazeta Biznes

Mniej więcej w tym samym czasie co Matyas, ale 500 km na północ, kredyt hipoteczny we frankach zaciągnęli Justyna i Marcin. Pożyczyli w banku ponad 200 tys. zł. Razem z oszczędnościami starczyło na zakup małego mieszkania w Warszawie. – Na początku płaciliśmy raty po blisko 1,1 tys. zł miesięcznie. Jak wybuchł kryzys, to rata skoczyła o jakieś 200 zł, ale dzisiaj jest nawet niższa niż na początku. Nie narzekamy – opowiadają.

Freeze, Frank!

W podobnej sytuacji co Matyas Gabor na Węgrzech jest już ponad 100 tys. osób. Nie płacą w ogóle albo spóźniają się z płatnością rat kredytu przynajmniej 90 dni. Na ratunek ruszył im premier Węgier Viktor Orbán: – Chcemy ratować domy setek tysięcy ludzi, których nikt nie ostrzegł, jakie mogą być skutki brania kredytów walutowych. Nie pozwolimy, żeby hieny zaatakowały nasz rynek nieruchomości i przejęły nad nim kontrolę – mówił kilka tygodni temu, ogłaszając wypracowany wspólnie z bankami pakiet ratunkowy.

Do końca 2014 r. górny limit kursu franka szwajcarskiego, po jakim przeliczane będą raty kredytów hipotecznych, będzie wynosił 180 forintów. Dzisiaj rynkowy kurs to prawie 220 forintów. Co to da? Załóżmy, że rata kredytu wynosi 300 franków. Dzisiaj bank przelicza ją po kursie rynkowym 220 forintów, czyli na miesięczną ratę węgierski kredytobiorca musi przeznaczyć 66 tys. forintów (ok. 1 tys. zł). Od lipca – po kursie maksymalnie 180 forintów, rata wyniesie 54 tys. forintów (ok. 800 zł). Zamrożone będą też kursy euro i japońskiego jena.

Jednak nie ma nic za darmo: różnicę w kursie kredytobiorcy spłacą w formie nowego kredytu w forintach, na 6 proc. rocznie, czyli tyle, ile wynosi główna stopa procentowa na Węgrzech. Ten drugi kredyt trzeba będzie spłacać od stycznia 2015 r.

Dlaczego węgierski rząd musi sięgać po nadzwyczajne środki?

– Od dziesięcioleci Węgry borykały się z deficytem mieszkań. Jedynym sposobem na własny dom lub mieszkanie był kredyt – mówi János Müller, główny doradca zrzeszenia węgierskich banków. Przełomowy był rok 2000, bo wtedy pozwolono brać kredyty nie tylko w rodzimych forintach. Węgrzy rzucili się na kredyty we frankach szwajcarskich, choć wzięciem cieszyły się też euro i japońskie jeny. – Forint był mocny, a to sprzyja zadłużonym w walutach obcych – mówi Müller. W kredyty walutowe pchały Węgrów również wysokie stopy procentowe. Mieli do wyboru kredyt w forintach na 20-25 proc. rocznie albo we franku, z oprocentowaniem zaledwie 4-5 proc.

– W 2008 r. skończył się miodowy miesiąc – mówi Müller. Kryzys finansowy uderzył w Węgry ze zdwojoną siłą – w ostatnim kwartale 2008 r. kurs franka wzrósł ze 150 do 220 forintów, a euro z 250 do 317. W efekcie miesięczne raty wzrosły nawet o połowę, choć niektórzy kredytobiorcy odczuli to jeszcze boleśniej. Jeszcze w 2005 r. bezrobocie wynosiło niecałe 6 proc., do roku 2010 r. podwoiło się. Przed tysiącami ludzi stanęło widmo utraty domów.

W lutym 2010 r. rząd socjalistów tymczasowo zakazał bankom przejmowania i sprzedawania nieruchomości dłużników. Przedłużane dwukrotnie moratorium miało uspokoić Węgrów. – I wiele osób poczuło się na tyle pewnie, że przestało spłacać kredyty. Dlatego domagaliśmy się jak najszybszego zniesienia tych zakazów – mówi Müller.

Nagłe odwieszenie moratorium grozi jednak katastrofą. Wystawienie przez banki na sprzedaż kilkudziesięciu tysięcy domów i mieszkań w jednym czasie oznaczałoby gwałtowny spadek ich cen. A wtedy nawet pieniądze ze sprzedaży mieszkania nie wystarczyłaby wielu Węgrom na spłacenie kredytu.

Postawiono więc na trudny kompromis. 1 lipca zostanie zamrożony kurs franka, ale banki będą też mogły zacząć sprzedawać na rynku ściśle określoną liczbę mieszkań: w 2012 r. 3 proc. wszystkich niespłaconych hipotek co kwartał, w 2013 r. – 4 proc., w 2014 – 5 proc.

Żeby nie pojawił się tłum bezdomnych, sporą część licytowanych nieruchomości kupi specjalnie utworzona agencja państwowa. Będzie przejmowała zadłużone hipoteki, a dotychczasowi właściciele nieruchomości staną się lokatorami. Według szacunków węgierskiego ministerstwa gospodarki w przyszłym roku agencja ma pomóc kilku tysiącom ludzi, a uzgodniona cena, za jaką będzie przejmować nieruchomości to 50-55 proc. ceny domu wpisanej do hipoteki.

LIBOR ocalił Polskę

Zaraz po tym, jak Orbán ogłosił swój plan, dyskusja o frankowym zagrożeniu błyskawicznie przeniosła się do Polski. Skoro Węgrzy mają problem, to dlaczego nie my? Przecież przed wybuchem kryzysu finansowego kredyt we franku wybierało nawet 70 proc. Polaków. A szwajcarska waluta w ostatnich tygodniach biła rekordy wobec złotego – w maju kurs franka wyniósł średnio 3,14 zł, w czerwcu balansuje już na poziomie 3,22-3,26 zł.

Polscy eksperci uspokajają: na Węgrzech nawet co dziesiąty kredyt hipoteczny jest zagrożony (nie spłacany w ogóle, albo z opóźnieniem). W Polsce problemy ze spłatą ma mniej niż 2 proc. kredytobiorców. – Węgierskie społeczeństwo znacznie mocniej odczuło skutki kryzysu. Wzrosło bezrobocie, inflacja i obciążenia podatkowe – mówi Mieczysław Groszek, wiceprezes Związku Banków Polskich.

Komisja Nadzoru Finansowego tłumaczy, że w Polsce problemu udało się uniknąć dzięki prewencji. – Najpierw rekomendacją S wydaną w 2006 r., a następnie kolejnymi zaleceniami nadzoru – mówi Marta Chmielewska-Racławska z KNF.

Co zmieniła rekomendacja S? Zanim Polak skuszony niższą ratą dostał kredyt we frankach, musiał poddać się testowi. Bank musiał sprawdzić, czy klienta stać na spłatę droższego kredytu w złotych, dodatkowo powiększonego o 20 proc. – to bufor bezpieczeństwa na wypadek wzrostu kursu franka. Kto oblał test, kredytu we frankach nie dostał.

– Udział kredytów walutowych spadł z blisko 70 proc. w 2008 r. do 62 proc. obecnie. Zagrożone kredyty walutowe stanowiły na koniec 2010 r. 1,3 proc. portfela – wylicza Marta Chmielewska-Racławska.

Dlaczego więc Węgrzy wpadli w tarapaty? Czy przez banki, które rozdawały kredyty jak leci? – Wręcz przeciwnie, węgierskie banki od lat były bardzo konserwatywne. Większość kredytów udzielały z co najmniej 30-proc. wkładem własnym – mówi Adam Keszeg, analityk Raiffeisen Banku z Budapesztu.

W KNF twierdzą, że Węgrzy spóźnili się z gaszeniem pożaru. Zaczęli reagować w momencie, gdy problem był już poważny. Dopiero w marcu 2010 r. węgierski rząd określił m.in., jaką część domowego budżetu można przeznaczyć na spłatę rat. Banki musiały też obowiązkowo żądać od klientów wkładu własnego, ale to nie pomogło. W październiku rząd wprowadził całkowity zakaz udzielania kredytów walutowych.

Gazeta Biznes

Jest jeszcze jedna różnica, która Polakom zadłużonym we frankach ułatwia życie – konstrukcja oprocentowania. Od kilku lat banki w Polsce ustalają oprocentowanie kredytów hipotecznych według schematu: stała marża plus zmienna tzw. stopa LIBOR (czyli koszt franka na rynku międzybankowym). Na początku 2008 r., kiedy Justyna i Marcin brali kredyt, LIBOR wynosił 2,7 proc., a średnia marża – 1,4 proc. Startowali więc z oprocentowaniem 4,1 proc. Jednak kilka miesięcy później nękana kryzysem Szwajcaria obniżyła stopy do rekordowo niskiego poziomu. LIBOR spadł do niespełna 0,2 proc. Dzięki temu oprocentowanie ich kredytu jest dzisiaj o połowę niższe, co łagodzi skutki drogiego franka. To dlatego Justyna i Marcin płacą dzisiaj niższą ratę, niż kiedy zaciągali kredyt, choć od tamtego czasu frank poszedł w górę o prawie 1 zł.

A na Węgrzech? – Tam oprocentowanie kredytów często nie było zmienne, albo też było powiązane bardzo luźno z rynkowymi stopami procentowymi we frankach. Oprocentowanie ustala tam zarząd banku, a polski sposób “LIBOR plus marża” jest tam niemal nieznany – wyjaśnia Mateusz Szczurek, główny ekonomista ING Banku na Europę Środkową.

W rezultacie Polakom niższe oprocentowanie zrekompensowało to, co utracili na wyższym kursie. Na Węgrzech oprocentowanie kredytów nie spadało, a jednocześnie rósł kurs franka. To była zabójcza mieszanka.

Ekonomiści, analitycy walutowi w Polsce mówią jednym głosem: nam powtórka z węgierskiego kryzysu nie grozi. Jednak czarnego scenariusza całkowicie nie można wykluczyć. Dzisiaj kurs franka szwajcarskiego jest rekordowo wysoki. Zdecydowanie przebił barierę 3,2 zł. A jeśli pójdzie jeszcze wyżej?

– Frank po 4 zł? Prawdopodobieństwo, że tak się stanie, wynosi najwyżej 20 proc. – twierdzi Marcin Kiepas, analityk XTB. Tłumaczy, że mocny frank to dzisiaj efekt problemów obrzeży strefy euro, głównie Grecji. Inwestorzy uciekają do bezpiecznej przystani, jaką jest Szwajcaria. I frank drożeje.

– Jeżeli ktoś zakłada rozpad strefy euro i kolejną światową recesję, to ma prawo mówić o franku po 4 zł. W każdym innym przypadku taki scenariusz jest zwyczajnie przesadzony – dodaje Marek Rogalski, analityk DM BOŚ.

– Większym zagrożeniem niż kurs franka jest pogorszenie sytuacji na rynku pracy, ale obecne tendencje są raczej korzystne – rosną płace i zatrudnienie – uspokaja Mateusz Szczurek z ING.

Eksperci o węgierskim pakcie

Agencja ratingowa Fitch ogłosiła, że kompromis rządu i banków będzie miał niewielki wpływ na poprawę sytuacji kredytobiorców i tylko opóźni rozwiązanie problemów z nadmiernym zadłużeniem. Jeszcze ostrzej wypowiedział się węgierski bank centralny. Nie powinno to dziwić – od miesięcy prezes banku András Simor jest skłócony z premierem Orbánem, obaj panowie nie szczędzą sobie publicznych złośliwości na temat własnych kompetencji. W komunikacie banku czytamy, że zamrożenie kursu sprawi, że zadłużenie Węgrów będzie spadało znacznie wolniej, a korzystniejsze warunki spłaty rat sprawią, że wzrośnie konsumpcja, co może doprowadzić do jeszcze większych problemów, gdy dogodne warunki dla kredytobiorców się skończą.

– Pakt to jedynie odsunięcie problemów w czasie. Trzeba pamiętać, że jest to dodatkowe obciążenie dla węgierskiego sektora bankowego, którego kondycja już i tak jest dosyć słaba. Rząd przeforsował to rozwiązanie, aby wypełnić przedwyborcze obietnice – twierdzi Dorota Strauch z polskiego Raiffeisen Banku.

Mieczysław Groszek z ZBP jest optymistą. Przypomina, że kredyty hipoteczne najczęściej biorą młodzi ludzie w okresie awansu zawodowego. Zarabiają coraz więcej, a więc z czasem ich zdolność do obsługi kredytu rośnie. Jego zdaniem m.in. dlatego węgierski pomysł może się udać, ale pod warunkiem że na rynku nie dojdzie do żadnych turbulencji.

A jeśli dojdzie? – Może być powtórka przy innym pułapie zamrożonego franka lub wydłużenie programu w czasie – prognozuje.

Źródło: Gazeta.pl 23 06 11
Artykuł dodano w następujących kategoriach: Węgry.