Koniec euro — Amerykanie chcą wyjść z kryzysu po trupie UE

„Dziennik”, „Europa” nr 273, 27.06.2009

Maciej Nowicki rozmawia z Christianem Saint-Étienne

Christian Saint-Étienne, ur. 1951, ekonomista, profesor w Conservatoire National des Arts et Métiers oraz na uniwersytecie Paris-Dauphine. Pracował w OECD i Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Specjalizuje się w doradztwie strategicznym — obecnie doradza rządowi francuskiemu. Autor m.in. książek Génération sacrifiée (1993), Scénes de la vie en 2024 (2000) oraz ostatnio La fin de l’euro (2009). Po polsku ukazała się Potęga albo śmierć (2004).

Polski spór dotyczący wprowadzenia euro tylko w niewielkim stopniu jest sporem ekonomicznym. Znacznie większą rolę odgrywają w nim polityczne emocje, hasła i zaklęcia: „narodowa suwerenność” kojarzona z własną walutą kontra „europejskość” albo „stabilizacja”. Pytania o to, czy wprowadzenie euro będzie opłacalne dla polskiej gospodarki, czy pozwoli jej na przykład szybciej się rozwijać, padają rzadko. My zadaliśmy je znanemu francuskiemu ekonomiście Christianowi Saint-Étienne.

Jego odpowiedź nie pozostawia żadnych wątpliwości: euro spowalnia gospodarkę i tak naprawdę jest nieopłacalne nawet dla bogatych krajów starej Europy. To „pułapka” i „cukierek z trucizną” dający złudzenie stabilizacji, ale na dłuższą metę wywołujący stagnację. W sytuacji gdy obecny kryzys gospodarczy będzie się pogłębiał, nietrudno wyobrazić sobie rozpad strefy euro — twierdzi Saint-Étienne. Już dziś ta waluta jest zbyt mocna w stosunku do dolara, by mogły to wytrzymać takie państwa jak Włochy i Francja. Euro miało być narzędziem europejskiej potęgi, ale w istocie jest dziś jedynie zbędnym balastem — Europejczycy nie są nawet w stanie kontrolować jego kursu. Faktyczna klęska euro stanowi też polityczną klęskę zjednoczonej Europy, świadectwo tego, że nie jest ona w stanie wyjść poza poziom narodowych egoizmów. Sytuacja, w której mimo posiadania wspólnej waluty Niemcy grają gospodarczo przeciw Francji, Francja przeciw innym krajom, a Europa Środkowo-Wschodnia wciąż domaga się specjalnego traktowania, oznacza, że za kilka lat Unia pozostanie już tylko pustą formą.

Maciej Nowicki: W Polsce najczęstszą z instynktownych odpowiedzi na kryzys jest nawoływanie do jak najszybszego przyjęcia euro. Podkreśla się, że tylko euro może nas ochronić przed katastrofą…

Christian Saint-Étienne: To wielki błąd. Po pierwsze dlatego, że Polska weszłaby do strefy walutowej, która jest niewydajna. Euro jest przedstawiane jako tarcza, która broni przed wszelkiego rodzaju kryzysami finansowymi, i to za darmo, bez żadnych skutków ubocznych. Tymczasem euro na krótką metę co prawda się opłaca, ale na długą już znacznie mniej… Wyniki krajów europejskich, które nie są członkami strefy euro, były po 1999 roku lepsze od wyników krajów ze strefy. Moim zdaniem, gdy kryzys światowy już się skończy, kraje, które nie mają euro, będą wręcz zachwycone, że go nie mają — zwłaszcza jeśli euro nadal będzie zbyt silne w stosunku do dolara. Ta waluta jest jak cukierek z trucizną: broni przed wielkimi wstrząsami, ale za cenę stagnacji. Poza tym, gdyby kraje takie jak Polska weszły jutro do strefy euro, wywołałoby to w nich szok płacowy — zarobki musiałyby zostać stopniowo wyrównane do tego samego poziomu, co w strefie euro, a to całkowicie unicestwiłoby ich konkurencyjność.
— Skoro euro nie ma prawie żadnych zalet, dlaczego wszyscy tak bardzo go pragną?
— Jak sam pan powiedział, pragnienie przystąpienia do strefy euro to przede wszystkim instynktowna odpowiedź na panikę, którą wywołuje kryzys finansowy. Ale trzeba sobie powiedzieć jedno: euro bardzo szybko może stać się pułapką! Stanowiąc rozwiązanie zastępcze dla krajów, które nie potrafią przeprowadzić reform koniecznych dla utrzymania swojej konkurencyjności na rynku globalnym. Na pierwszym etapie euro daje pewną stabilność. Potem zniechęca do zmian i osłabia gospodarkę. Weźmy Francję — ocenia się, że „tarcza” euro kosztuje nas około 0,5 procenta wzrostu gospodarczego rocznie.
— Twierdzi pan, że gdyby Polska weszła do strefy euro jeszcze przed kryzysem, nic by jej to nie dało?
— Szybki rozwój ekonomiczny krajów Europy Środkowej był możliwy dzięki ogromnej liczbie kredytów udzielanych przez banki ze strefy euro. Jesienią 2008 roku te banki niemal przestały udzielać kredytów, co przyspieszyło kryzys w krajach takich jak Polska. To niewesołe… Jednak gdyby kraje te stanowiły część strefy euro, najbardziej prawdopodobny byłby w nich scenariusz, który obserwujemy dziś w Hiszpanii: coraz większe, niemające granic zadłużenie, które daje miraż dobrobytu bez końca. A potem brutalne przebudzenie: ekspresowy wzrost bezrobocia i spadek PKB.

Artykuł dodano w następujących kategoriach: UE.