Kraj skazany na dryf?

Dotychczasowy rozwój Polski z pewną przesadą można porównać do zachowania pijaka, który w rozpadającym się domu w dzień pije alkohol, a w nocy kawę – twierdzą eksperci

Po ponad 20 latach dość chaotycznej transformacji Polska powinna już zbudować własny model rozwoju i „obsługującą” go politykę. Chodzi o własny model nie w sensie kolejnej ideologicznej drogi gospodarczej, ale o ambitną strategię rozwoju uwzględniającą lokalne uwarunkowania, dopasowaną do możliwości i potrzeb. Od czasu upadku komunizmu nie została przyjęta żadna długofalowa polityka rozwojowa. Gdyby w ten sposób postępowała jakakolwiek duża firma, dziś w najlepszym razie chyliłaby się ku upadkowi.

W Polsce jednak utrwaliło się przekonanie, że strategia to planowanie, a planowanie to zło. Co prawda premier Donald Tusk jest pierwszym szefem rządu, który dysponuje projektem takiej strategii, przygotowanym przez zespół swoich doradców. Jednak przyjęcie jej w kształcie, jaki wynika z diagnozy „Polska 2030″, byłoby całkowicie sprzeczne z jego filozofią rządzenia. Dlatego strategia pozostaje na papierze, a nasz kraj skazany jest na – opisany w przywołanej diagnozie – dryf, czyli wzrost bez rozwoju.

Pasożytniczy charakter

Trzeba pamiętać, że wzrost gospodarczy nie jest tożsamy z rozwojem. Szczególnie jaskrawym tego przykładem jest Grecja, gdzie przyzwoity wzrost PKB finansowany był w dużej mierze transferami z budżetu UE i regularnym przyrostem taniego (do czasu) zadłużenia kosztem produktywności gospodarki. Wzrost polskiego PKB oparty jest głównie na konsumpcji indywidualnej, która w ciągu ostatniej dekady kilkakrotnie przewyższała wartość inwestycji.

Jeżeli zatem zamiast inwestycji o odroczonym zwrocie wybieramy zaspokojenie tu i teraz, to szybki wzrost w dłuższym okresie jest nie do utrzymania ze względu na swój pasożytniczy charakter. Nie jest on bowiem w swej podstawowej masie pochodną rozwoju mocy wytwórczych i wydajności, lecz – odwrotnie – ograniczania przyszłych możliwości rozwojowych gospodarki.

W sprzyjających warunkach (które wcale nie muszą wystąpić) może więc trwać najwyżej jeszcze kilka lat, trwale odkształcając strukturę gospodarki i styl życia. Dla przykładu, Polska osiąga nadwyżkę eksportu nad importem tylko w momentach kryzysowych. Polacy przestają wówczas kupować dobra wysokoprzetworzone, które w absolutnej większości sprowadzamy z zagranicy. Jeżeli zatem bardziej, niż oszczędzać lub inwestować, wolimy konsumować, to nieuniknione będzie obniżenie stopy życiowej społeczeństwa w przyszłości, gdy przyjdzie płacić rachunki i odsetki od długu. To, co widzimy dziś w Grecji, już niedługo możemy oglądać w Polsce. Obecne i przyszłe transfery pomocowe z UE oraz prywatyzacja odciągają ten smutny moment. Choć wciąż jeszcze nie musi się tak stać.

Wydaje się jednak, że preferowanie bieżącej konsumpcji indywidualnej kosztem możliwości rozwojowych spotyka się z powszechną aprobatą Polaków. Według najnowszego badania EBOR Polacy są najbardziej zadowolonym ze swojego poziomu życia narodem w Europie, a aż 54 proc. ankietowanych w Polsce jest przekonanych, że ich dzieci będą żyć jeszcze bardziej dostatnio.

W ogonie Europy

Zadowoleni ze swojej prywatności Polacy przenoszą dotychczasowe pozytywne doświadczenia w przyszłość, nie rozumiejąc najwyraźniej ścisłej zależności między możliwością pomnażania dóbr prywatnych a produktywnością gospodarki, która z kolei zależy od dostępności dóbr publicznych. Uważają najprawdopodobniej, że ich prywatny dobrobyt nie ma większego związku z faktem, że niemal w każdej istotnej dla rozwoju dziedzinie dóbr publicznych – od dzietności przez jakość infrastruktury po wydatki na B+R – porównawcze statystyki niezmiennie sytuują nas w ogonie UE.

Trudno zatem oprzeć się stwierdzeniu, że jest to szczególnie bolesny przykład zbiorowej krótkowzroczności. Co więcej, dzisiejsza polityka tylko umacnia te fałszywe przekonania.

Polityka gospodarcza obecnego rządu regulowana jest zasadą minimum decyzji przy zachowaniu maksimum szans na utrzymanie władzy. Innymi słowy, administracja Donalda Tuska ogranicza reformy do posunięć zabezpieczających stabilność rządzenia w perspektywie kolejnej kadencji, prowadząc politykę patronażu wobec kluczowych grup, których interesy podlegają ochronie. Te grupy interesu to przede wszystkim koncerny medialne, kształtujące wiedzę, gusty i preferencje konsumentów oraz zabezpieczone gigantycznymi przywilejami służby mundurowe i silne lokalne układy klientelistyczne, rozbudowane wokół rosnących budżetów samorządów.

W efekcie życie publiczne przenika atmosfera bezrozumnego optymizmu, samozadowolenia, bezkarności i lękowego oportunizmu, utrwalająca nasze najstarsze wady narodowe.

Państwo jest potrzebne

Niełatwym zatem zadaniem dla polityków, którzy kiedyś przejmą władzę po Donaldzie Tusku, będzie w miarę możliwości ograniczenie tego zjawiska przy jednoczesnej rozbudowie możliwości rozwojowych gospodarki. To już samo w sobie jest godzeniem wody z ogniem. Co więcej, zmiana siłą rzeczy zakłada wyjście z dotychczasowych kolein myślenia, które czynią życie intelektualne w Polsce tak nużącym.

Podstawowym utartym schematem, z którego najwyższy już czas zrezygnować, jest dogmat o szkodliwości polityki gospodarczej. Na jego straży stroi cały legion gospodarczych publicystów i spora część ekonomistów. Głoszą tę tezę, mimo że nie ma na świecie kraju, który doganiając pionierów kapitalizmu, nie korzystałby z państwowej polityki gospodarczej.

Co więcej, właściwie wszystkie stare kraje kapitalistyczne z powodzeniem stosowały państwowe wsparcie gospodarcze. W świecie nauki nie ma co do tego żadnego sporu – to po prostu kwestia faktów. Można co najwyżej ironicznie stwierdzić, że szczególnym przypadkiem polityki gospodarczej jest jej brak.

Co ciekawe, przekonanie o szkodliwych działania polskiego państwa i konieczności zastępowania różnorakich jego funkcji własną przemyślnością rozpowszechniło się nawet wśród przedsiębiorców i zawodowych menedżerów. Skutkiem tego są wypowiedzi w stylu: „Polskim przedsiębiorcom państwo nie jest do niczego potrzebne”, które noszą znamiona fałszywej świadomości klasowej. Tymczasem w dobrze funkcjonującym państwie dobra, które są skutkiem działania sektora publicznego, są wkładem podnoszącym efektywność działalności gospodarczej. Stąd słuszny wniosek powinien raczej brzmieć: w dłuższej perspektywie przedsiębiorcy nie mogą się obejść bez sprawnego państwa.

Polityka gospodarcza obecnego rządu regulowana jest zasadą minimum decyzji przy zachowaniu maksimum szans na utrzymanie władzy

Należy pamiętać, że Polska jest krajem bez utrwalonej, dojrzałej kultury biznesowej i praktycznie bez narodowej tradycji przedsiębiorczości, w której zakumulowane byłyby istotne doświadczenia i wiedza. Oznacza to, że cały zestaw wzorców zachowań, przekonań i relacji społecznych, które w dojrzałych kapitalizmach kształtowały się przez stulecia lub długie dekady, u nas zastępuje często zwulgaryzowana akademicka teoria, płaska publicystyka i uczenie się na własnych błędach.

Wiedza przedsiębiorców powstawała wraz z budową polskiej gospodarki, dlatego jej horyzont sięga granic jej instytucjonalnej dojrzałości. Innymi słowy, polski przedsiębiorca, który przez ostatnich 20 lat prowadził działalność gospodarczą w warunkach utrzymywania polityki silnego pieniądza, z niektórymi zjawiskami mógł do tej pory w ogóle się nie zetknąć.

Inwestycja w wiedzę

Racjonalna polityka gospodarcza powinna się opierać na kilku trwałych filarach. Po pierwsze, musimy maksymalnie ograniczać nierównowagę finansów publicznych, dopuszczając jedynie możliwość zadłużenia prorozwojowego. Niezamknięty deficyt kłaść się będzie potężnym cieniem na funkcjonowaniu państwa i gospodarki przez wiele lat. Już dziś roczne koszty obsługi długu przewyższają publiczne wydatki na edukację.

Po tegorocznej reformie OFE gwałtownie wzrosło nasze uzależnienie od inwestorów zagranicznych. W tej sytuacji czynnikiem pogarszającym warunki funkcjonowania państwa i gospodarki będzie zapowiedziane już obniżenie ratingu dla polskich obligacji po wyborach. Przełoży się to na podniesienie kosztu pieniądza oraz zmniejszenie możliwości pożyczkowych, a ostatecznie negatywnie na przyszłe PKB. Odroczenie obniżenia ratingu na okres powyborczy interpretować można tylko jako poparcie dla obecnie rządzącego obozu.

Po drugie, wydatkowanie funduszy publicznych należy poddać żelaznej logice ekonomicznej, czyli zasadzie podporządkowania wydatków kryterium maksymalnego zwrotu z poniesionych nakładów w dłuższej perspektywie. W warunkach krótkiej kołdry istnieje konieczność skupienia inwestycji publicznych na najbardziej efektywnych kierunkach, a więc zakończenia bardziej popularnego społecznie, a nieracjonalnego gospodarczo procesu inwestycyjnego tzw. szerokim frontem. Jako kraj o ograniczonych zasobach – kapitałowych, ludzkich, intelektualnych – który, co więcej, ma poważne problemy z ich odtwarzaniem, musimy inwestować w efektywną infrastrukturę, użyteczną wiedzę i technologie wielokrotnego zastosowania.

Po trzecie, niezbędna jest budowa elastycznego i efektywnego narodowego systemu kompetencji, stale dopasowującego się do narodowych systemów produkcji i innowacji. Polska jest krajem, w którym istnieje strukturalny niedobór kompetencji (skills) potrzebnych do rozwoju nowoczesnej gospodarki. Absolwenci polskich szkół na ogół nie mają ani bardziej zaawansowanych umiejętności społeczno-komunikacyjnych, ani tego, co niegdyś było ich atutem, czyli wiedzy. Co najgorsze, nie wykazują chęci uczenia się.

Trzeba powiedzieć wprost, że lekkomyślnie poddając edukację logice rynku i bieżącego popytu, w dużej mierze zmarnowaliśmy demograficzny potencjał ostatniego dużego młodego pokolenia w Europie. Efektem tego były: kolejna w ostatnim stuleciu wielka fala emigracji oraz utrzymujące się mimo przyzwoitego wskaźnika wzrostu PKB wysokie bezrobocie wśród młodego pokolenia. A tymczasem polityka kompetencji, zwłaszcza technicznych, jest jednym z filarów nowoczesnej polityki gospodarczej.

Po czwarte, Polska musi osiągnąć trwałą strukturalną nadwyżkę eksportu nad importem. Jest to zadanie trudne politycznie, społecznie i gospodarczo, gdyż dokonać się musi poprzez bolesną zmianę struktury gospodarki, a także wzorców konsumpcji. Oznacza to względnie krótkotrwały, ale znaczny skok bezrobocia w branżach związanych z importem oraz pogorszenie możliwości inwestycyjnych gospodarki. Do tej pory Polska osiągała nadwyżki eksportowe tylko w przypadkach zahamowania konsumpcji krajowej (np. lata 2004 i 2009), stąd polityka fiskalna musi działać korekcyjnie i wzmacniająco, m.in. poprzez znaczne opodatkowanie konsumpcji oraz silne zachęty do inwestycji w ogóle, a w nowoczesne technologie w szczególności.

Postawmy na własne badania

Po piąte, musi być prowadzona konsekwentna polityka kreująca dyfuzję postępu technicznego. W tej grze idzie o to, aby uniknąć pułapki uzależnienia technologicznego, która pozwalałaby podmiotom zagranicznym czerpać z tego tytułu premię naszym kosztem. Sytuacja, w której Polacy – jak to ma często miejsce obecnie – są co najwyżej utylizatorami i replikatorami innowacji, których dokonał ktoś inny, jest niedobra.

Istotą mądrej polityki rozwojowej jest dobrze zdefiniowane pojęcie interesu narodowego i suwerenności gospodarczej. Polega ona również na określeniu katalogu zasobów, które musimy budować samodzielnie i zachować we własnej kontroli, oraz podzielenie pozostałych na takie, które możemy importować tylko z bezpiecznych kierunków, i takie, które możemy importować skądkolwiek.

Ekonomiczny wymiar tego priorytetu oznacza położenie nacisku na rozbudowę sektora tzw. dóbr wymienialnych (tradables). Zbudowana na tym gotowość do rywalizacji handlowej na rozwiniętych rynkach jest motywacją do wzrostu efektywności. W wymiarze politycznym istnieje konieczność stałego stymulowania konkurencyjności. Z kolei społeczną treścią tego procesu jest m.in. konsekwentne budowanie zinstytucjonalizowanych więzi między badaczami i przedsiębiorcami (np. klastry).

Po szóste, Polska powinna stawać się centrum drogich usług. Są one mniej kapitałochłonne niż nowoczesny przemysł, a przynajmniej ich kapitałochłonność jest przesunięta na pole edukacji. Nowe możliwości w tej dziedzinie daje np. obecnie proponowany przez Komisję Europejską nowy, cyfrowy wymiar jednolitego rynku europejskiego.

Szczególnym rodzajem drogich usług są usługi finansowe. Budowa już nie regionalnego, ale kontynentalnego centrum finansowego w Warszawie pozwoliłaby nam zarabiać nie tylko na bezpośrednim lokowaniu kapitału w Polsce oraz jego eksporcie, ale także na obsłudze kapitału lokowanego w regionie i na kontynencie. Oczywiście, aby konkurować w tej trudnej dyscyplinie, musielibyśmy zachęcać nie tylko niższymi kosztami, wysokim standardem usług, ale także bardzo wysokim poziomem kompetencji kilkuset analityków inwestycyjnych. Barierą dla takiej polityki jest oczywiście wysoki stopień internacjonalizacji polskiego sektora finansowego, dlatego wszelkie tego typu inicjatywy powinny się odbywać w ramach partnerstwa polskiego państwa i instytucji finansowych kontrolowanych przez polski kapitał.

Polskie firmy muszą rosnąć

Po siódme, chociaż może to brzmieć paradoksalnie, Polska powinna być eksporterem kapitału, ponieważ w czasach stagnacji w kraju pozwala to na osiągnięcie wyższej stopy zwrotu z inwestycji i transfer zysku do Polski. Szczególne zadanie spoczywa na przedsiębiorstwach kontrolowanych przez rodzimy kapitał, dla których polski rynek, mimo że w skali regionalnej jest relatywnie duży, nie może pozostawać jedynym polem aktywności. Polskie firmy muszą rosnąć szybciej niż ich rynek krajowy.

Dotychczasowy rozwój Polski z pewną przesadą można porównać do zachowania pijaka, który w rozpadającym się domu w dzień pije alkohol, a w nocy kawę. Długo w ten sposób nie można funkcjonować. Znajdujemy się dziś w krytycznym momencie, kiedy brak decyzji reformatorskich zaważy na losach naszej ojczyzny na bardzo długi czas.

Jan Filip Staniłko,Olgierd Bagniewski

Olgierd Bagniewski jest szefem zespołu analityków East Stock Informationsdienste w Hamburgu

Jan Filip Staniłko jest członkiem zarządu Instytutu Sobieskiego i redaktorem dwumiesięcznika „Arcana”

Źródło: Rzeczpospolita 18-07-2011
Artykuł dodano w następujących kategoriach: Polska.