Podsumowanie połowy polskiej prezydencji

Borys Tarasiuk, były szef MSZ Ukrainy, na pytanie o to, czy szczyt Partnerstwa Wschodniego zbliżył postradzieckie republiki do Unii, odpowiada jasno: „Generalnie nie”. To najkrótsza charakterystyka zakończonego wczoraj summitu, który miał być kluczowym wydarzeniem polskiej prezydencji. Niestety, zakończyło się klapą – deklarację końcową, bardzo zresztą oszczędną, nie wskazującą perspektywy członkostwa dla tych sześciu krajów, podpisały jedynie kraje unijne. Do tego nie trzeba było zwoływać takiego szczytu – wystarczyło jedno z posiedzeń Rady Europejskiej. Z efektów szczytu może być uradowana jedynie Federacja Rosyjska. I trzeba to przyznać, żeby wyciągać na przyszłość z tego wnioski i konsekwencje. Okręt flagowy polskiej prezydencji poszedł na dno. Należy nad tym ubolewać, ale trzeba się do tego przyznać.

Dzisiaj mija połówka sprawowania przez nasz kraj kierownictwa w Radzie Unii. I można się pokusić o smutną konstatację – to stracony czas dla Europy i to stracony czas dla Polski. Jedynie Platforma może być usatysfakcjonowana – prezydencja sprzyja tej partii w kampanii wyborczej, czyli spełnia tę malutką rolę, o którą Donaldowi Tuskowi chodziło. Że to minimalizm, zaprzepaszczanie polskiej szansy, koniunkturalizm? No cóż – taka to już partia, taki to już premier.

Owe trzy miesiące to czas, kiedy do Libii jedzie premier Cameron i prezydent Sarkozy, a nie premier Tusk. Pomysł powstania nowego europejskiego rządu rodzi się w rozmowie między kanclerz Merkel, a prezydentem Francji i nikt nie zaprasza tam polskiego prezydenta. Spotkania „eurogrupy” odbywają się bez udziału polskiego ministra finansów, pomimo tego, że jest tam zapraszany, ale on „nie czuje się godny”. Polska prezydencja to okres, w którym rusza NordStream. A szef resortu finansów kraju przewodniczącego przejdzie do historii jako ten, który na forum Parlamentu Europejskiego straszył Europę rozpadem i wojną, czym wzbudzał uśmiech politowania. Oto podsumowanie pierwszej połowy polskiej prezydencji. Dlatego PJN, dokonując comiesięcznego podsumowania prezydencji, trzy strzałki, z sześciu, symbolizujących polską prezydencję, skierował w dół. I chyba to w najbardziej dobitny sposób symbolizuje owe trzy stracone miesiące.

A premier naszego kraju? Wydaje się usatysfakcjonowany i szczęśliwy. Ale on tak ma. Zresztą ma powody do radości – wizyty szefów rządów i głów państw na pewno pomagają mu w utrzymaniu władzy. A o to przecież w tym wszystkim chodzi, prawda?

Marek Migalski

Źródło: salon24.pl
Artykuł dodano w następujących kategoriach: Polska.