Jaka przyszłość czeka wspólną walutę?

Niemiecki profesor ekonomii Stefan Homburg wieszczy koniec strefy wspólnej waluty i uważa, że obywatele powinni być przygotowani na wysoką inflację.

Stefan Homburg jest jednym z najwybitniejszych ekonomistów w Niemczech. Podczas kryzysu finansowego był dotychczas raczej osamotniony w swoich poglądach. W tej chwili jednak coraz więcej naukowców podobnie jak on ostrzega, że kryzysu zadłużeniowego nie da się zwalczyć, powodując kolejne długi.

Süddeutsche Zeitung: Czy euro można jeszcze uratować?

Stefan Homburg: Jeśli by szukać podobieństw historycznych, dojdzie się do wniosku, że kwestia wspólnej waluty musi przybrać zły koniec. Zapaść euro wydaje się już nie do uniknięcia.

Mówi to pan całkiem poważnie?

Niestety tak. Same tylko Niemcy w minionym stuleciu przeżyły dwie reformy walutowe. Globalnie i historycznie patrząc, widzimy, że liczba bankructw państwowych i upadków walut jest ogromna.

Kanclerz Angela Merkel mówi: „Sytuacja jest poważna“. Ale utrzymanie wspólnej waluty warte jest wszelkich wysiłków – temu nie może pan przecież zaprzeczyć.

Muszę to zrobić, ponieważ pani kanclerz roztacza jedynie iluzje. Zgadza się to zresztą ze znanym od dawna wzorcem – wielki psycholog ekonomiczny Günter Schmölders napisał kiedyś, że to zadziwiające, jak długo rządy starają się utrzymać swoich obywateli w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze. Jeszcze w marcu 1948 roku większość Niemców wierzyła, że ich oszczędności są bezpieczne, tymczasem nowe marki były już dawno wydrukowane. Jeśli spojrzeć trzeźwo, nic nie wskazuje, że tym razem miałby zdarzyć się jakiś cud.

Może dlatego, że w tej chwili nie mamy za sobą wojny światowej?

Wówczas problemem nie była sama wojna, ale raczej ciche jej finansowania poprzez dodruk pieniędzy. Dzisiaj zaś jesteśmy świadkami cichego finansowania pokoju, co sprawia, że miliardy euro przekierowuje się w stronę sektora finansowego, ukrywając to pod coraz nowymi skrótami, oznaczającymi Europejski Mechanizm Stabilizacyjny.

I dlatego euro musi zaraz upaść?

Szefowie rządów oraz Europejski Bank Centralny będą swoimi manewrami opóźniać jego koniec, jak długo tylko się da. W ten sposób łamią jednak wszystkie zasady stabilizacyjne traktatu z Maastricht. Nic nie przemawia za tym, że reguły te zostaną dotrzymane w przyszłości, wygląda raczej na to, że będzie dokładnie odwrotnie.

Czy nie należałoby teraz spojrzeć naprzód i poprawić błędy konstrukcyjne unii walutowej?

Takie próby uzdrawiania ujawniają jedynie brak zdolności oceny sytuacji. Powtórzę raz jeszcze: szefowie rządów krajów strefy euro i Europejski Bank Centralny złamały wszystkie zasady stabilizacyjne – granice zadłużenia, zakaz kupowania długów czy zakaz udzielania finansowego wsparcia. Tu nie obowiązują reguły prawne, tutaj panuje prawo pięści. Dlaczego nowe zasady miałyby spowodować postęp? I to takie w dodatku, które musiałyby zostać przyjęte jednogłośnie, a więc również przez państwa mające problemy? Taki scenariusz wydarzeń uważam za wysoce nieprawdopodobny.

Czy to oznacza, że powinniśmy pozwolić upaść Grecji oraz innym zadłużonym państwom?

Dla zadłużonych po uszy państw członkowskich strefy euro bankructwo byłoby najlepszym rozwiązaniem. W gruncie rzeczy wcale nie chodzi tu jednak o kraje pogrążone w kryzysie, lecz o ich wierzycieli. Niemiecki podatnik utrzymuje głównie tych, którzy Grecji i innym pożyczyli pieniądze i skasowali za to odsetki. Owi wierzyciele walczą teraz o to, by swoje straty przerzucić na podatników, a więc głównie pracobiorców. Walka między nimi a sektorem finansowym stanowi ekonomiczne sedno problemu, prowadzona jest jednak w ukryciu.

Długi wędrują z rąk prywatnych do instytucji publicznych…

To prawda, jeszcze przed dwoma laty prawie wszystkie greckie obligacje państwowe znajdowały się w rękach prywatnych wierzycieli, w tej chwili zaś własnością podatników jest zaledwie połowa z nich. Nietrudno przewidzieć, że za kilka lat proporcje te jeszcze bardziej się odwrócą.

Czy przejęcie ryzyka odpowiedzialności jest przyczyną faktu, że najwyższy dotychczas rating Niemiec zaczyna się chwiać?

Już w tej chwili zdolność kredytowa Republiki Federalnej ponosi ogromne szkody z powodu gwarancji, jakie przyjęliśmy za inne państwa. Z premii ubezpieczeniowych dla niemieckich obligacji można odczytać, że inwestorzy oceniają obecnie prawdopodobieństwo niewypłacalności Niemiec na 12 procent.

Mimo to powstają wciąż nowe plany zwiększenia funduszy ratunkowych. Jak miałoby się to odbyć?

Europejski Mechanizm Stabilizacyjny ma nie tylko wykorzystać środki przyznane mu przez parlamenty poszczególnych krajów, lecz również zastawić śmieciowe kredyty w Europejskim Banku Centralnym i otrzymać za nie żywą gotówkę. Taki trik wyzwoli efekt dźwigni: EMS będzie mógł pożyczyć wielokrotność przyznanych mu w demokratyczny sposób pieniędzy, przy czym zwiększy się oczywiście wielokrotnie ryzyko ponoszone przez udzielającego gwarancji. W ten sposób uchwały parlamentarne zostaną uchylone.

Czy konsekwencją tego będzie wielka inflacja?

W tej chwili wskaźnik inflacji nie jest wysoki. Ale metafora porównująca inflację do keczupu ostrzega, że jest ona jak butelka owego specyfiku: kiedy nią potrząsnąć, z początku nie leci nic, a potem jest nagły wypływ, którego nie daje się powstrzymać. Tak samo inflacja – kiedy już nadejdzie, Europejski Bank Centralny nie zdoła jej zdusić. Roztaczane przez szefów rządów iluzje, że można pomóc i nie będzie to nic kosztowało, prysną wtedy jak bańka mydlana.

Źródło: onetbiznes.pl/Süddeutsche Zeitung 16 10 11
Artykuł dodano w następujących kategoriach: poglądy.