Dyktat panuje w Europie

Mamy w Europie czas wielkich przewartościowań. Kryzys długów suwerennych w kilku krajach uderza we wzrost gospodarczy w strefie euro, a za nią w całej Unii. To – naturalnie – musi prowokować pytania o ewentualne zmiany instytucjonalnej infrastruktury Unii. Gołym okiem widać, że to co jest, nie działa, czy też działa w sposób perwersyjny. Nie ma nic dziwnego w rodzącej się w Europie debacie o Unii. W Polsce ta debata jest niemrawa.

Ożywił ją ostatnio nieco Marek A. Cichocki tekstem „Nowy porządek w Europie” (Rzeczpospolita, 17 listopada; http://www.teologiapolityczna.pl/marek-a-cichocki-nowy-porz-dek-w-europie/). Tezy Cichockiego dałoby się streścić tak: Z każdego chaosu rodzi się nowy porządek i nie inaczej będzie teraz. Będzie to porządek grzebiący dotychczasowy kształt Unii jako organizmu pozwalającego na pewną różnorodność. Można by rzecz: państwa UE były dotąd jeszcze raczej suwerenne, niż poddane europejskiemu dyktatowi, dziś tę suwerenność zdają się tracić, oczywiście poza Francja i Niemcami, które tym interesem kręcą.

Wydaje mi się , że chociaż ta analiza celnie wskazuje na panujące w Unii tendencje i na ich sprzeczność z polskim interesem narodowym, to ma ona dwie wady. Po pierwsze, nie mówi, jak wyobraża sobie możliwość przetrwania przez Unię obecnego kryzysu. Po drugie, nie określa wprost pozytywnego stanowiska w kwestii polskiego interesu narodowego: wiemy tylko (a i to nie wprost), że obecne tendencje zmian w Europie Polsce by nie służyły, nie wiemy, co by jej służyło .

Otóż jest prawdą, że wobec galopującego kryzysu mamy w Unii do czynienia z dyktatem silniejszych. Większość europejskich polityków okazuje bezradność, jedynymi którzy mają jakąś koncepcję i zarazem siłę, by ją przeforsować (nie mówimy tu o sile potrzebnej do przeforsowania całościowych wizji nowej Unii – to inna kwestia) są pani kanclerz Niemiec i prezydent Francji. Takie są realia, nie ma się co oszukiwać. No dobrze, ale czy byłoby lepiej, gdyby już zgoła nikt nie potrafił nadać tonu, zaproponować korekty kursu, kiedy widać, że statek zaraz rozwali się o skały? Moim zdaniem to faktyczne przywództwo, jakie w Unii mamy, jest przywództwem zastępczym. Ale z braku lepszego, dobre i takie. Zauważmy bowiem, że kluczowa w obecnej degrengoladzie Unii jest absencja zarządzania wspólnotowego. Jeśli ktoś w ogóle tym statkiem steruje, sterują państwa, nie zaś Komisja, Parlament, czy choćby stały przewodniczący Rady Van Rompuy. O kraju sprawującym rotacyjne przewodnictwo w Radzie (akurat jest nim Polska) szkoda nawet mówić.

No a skoro tak, to może warto postawić jeszcze raz pytanie o prawdziwie federalną Unię. Taki był – przypomnę – pierwszy projekt konstytucji europejskiej przedstawiony przez Giscarda d’Estaigne’a w roku bodaj 2001, na początku prac Konwentu. Ten projekt został z hukiem odrzucony. Nas tam jeszcze nie było, ale wyobrażam sobie, że gdybyśmy byli, też byśmy na niego pomstowali, ile wlezie. W takim razie Giscard przedstawił drugi projekt, oparty w gruncie rzeczy na zarządzaniu międzyrządowym, z niewielkimi pozostałościami filozofii federacyjnej. Te resztówki federacyjności (zarządzania wspólnotowego) były w toku prac Konwentu, już z naszym udziałem systematycznie tępione, aż na koniec wyszło to, co mamy teraz.

Nie podoba się wam Unia Merkozy’ego? Mnie też. Ale nie mówcie, że to jest ucieleśnienie marzeń federalistów, bo to jest raczej tych marzeń karykaturą.

Roman Graczyk

Źródło: salon 24.plk 22 11 11
Artykuł dodano w następujących kategoriach: UE.