Z wystąpienia Sikorskiego wynika, że kontrakt Polski z Unią z 2003 roku jest już nieaktualny

Fałsz berlińskiego wystąpienia Radosława Sikorskiego przejawiał się już w otwierającej je anegdocie. Polski szef MSZ opowiadał o upadku w roku 1989 jugosławiańskiego dinara (poprzez jego dodrukowanie) jako symptomie rozpadu Jugosławii i snuł analogię z obecnym losem Europy po ewentualnym załamaniu się euro.

A przecież Jugosławia przestała istnieć nie z powodu kłopotów walutowych. Przestała istnieć, bo była tworem sztucznym, podtrzymywanym jedynie siłą martwej już komunistycznej ideologii. Jeśli Sikorski szuka tu analogii to może go ona zawieść na manowce i dostarczyć argumentów akurat jego oponentom.

Inna sprawa co działo się potem: rzezie i czystki etniczne na terenach dawnego państwa jugosławiańskiego były czymś strasznym. Tyle że jeśli ktoś chciałby w tamtym czasie egzystencję Jugosławii przedłużać, też musiałby to zrobić siłą. Siłą dominujących republik: Serbii i Czarnogóry. Jednak nie na tyle dominujących aby były w stanie to osiągnąć.

Z kulawej analogii nie mogła się narodzić klarowna myśl. Zresztą można odnieść wrażenie, że Sikorski zrobił wiele aby ją nieco zamaskować. Jednak przebijała ona przez kolejny dziwaczny łamaniec. Z jednej strony polski minister przyznał rację eurosceptykom – do autentycznej wspólnoty potrzebna jest autentyczna świadomość. Z drugiej przekonywał, że ta świadomość już jest: czujemy się przecież Europejczykami. Z pewnością czuliśmy się Europejczykami już kilkadziesiąt czy nawet 200 lat temu. Ale europejskim narodem politycznym z pewnością nie jesteśmy.

Sikorski maskował zgodę na pogłębienie integracji. Licznymi dygresjami, łącznie z napominaniem oskarżanych o dążenie do dominacji Niemiec, jako zbyt powolnych w reformowaniu własnych finansów. Można było odnieść wrażenie: skoro polski minister traktuje niemiecką kanclerz z taką dezynwolturą, nie ma mowy o czyjejś przewadze.

Ale rzeczywistość nie jest wyznaczana dowcipami na szczytach i międzynarodowych konferencjach. Jest wyznaczana takimi zdarzeniami, jak to które przywołuje Marek Magierowski we wtorkowej “Rzeczpospolitej”: przesłaniem irlandzkiego projektu budżetu nawet nie do instytucji unijnej, a do komisji… Bundestagu.

Sikorski maskuje też swoje stanowisko żądaniami aby pewne kwestie zostały trwale wyłączone spod kompetencji unijnych ciał. Ale jeśli mówi o tematach związanych z publiczną moralnością, powinien zauważyć, że już dziś są one po części regulowane i kształtowane, choćby przez unijne dyrektywy, nawet jeśli nie ma tu jeszcze mowy o bezpośrednim przymusie. Jeśli z kolei proponuje wyłączenie spod władzy Unii podatków, można go pytać o konsekwencje. Rozszerzanie innych uprawnień finansowych Unii musi przecież w końcu prowadzić do pokusy ujednolicenia polityki fiskalnej. Pytanie brzmi inaczej” czy nie należy się w tym rozszerzaniu odrobinę zatrzymać.

Komentatorzy Wyborczej z jednej strony są wyraźnie zawiedzeni, że Sikorski nie poszedł jeszcze dalej, a zarazem bronią go przed oskarżeniami prawicowej opozycji. Udają, że nie wiedzą, które zapowiedzi Sikorskiego dotyczą rzeczywistego ograniczenia polskiej suwerenności. Pytają ironicznie, czy chodzi o ograniczenie liczebności członków Komisji Europejskiej. A chodzi w pierwszym rzędzie o zgodę na poddanie narodowych budżetów nadzorowi Unii.

Nawet we wspólnym państwie federalnym, jakim jest USA, polityka budżetowa poszczególnych stanów jest oddzielona od polityki budżetowej federacji – bo w każdym z tych przypadków mamy do czynienia z oddzielnymi reprezentacjami o innych wyborczych mandatach.

A przecież Amerykanie są jednym politycznym, bo przecież nie etnicznym narodem. A, powtórzmy, Europejczycy takim narodem nie są, i długo jeszcze nie będą. Pytanie, czy chcemy aby nim byli i czy jest to możliwe. A może to konstrukcja sztuczna, jak w przypadku Jugosławii?

Komentator “Gazety Wyborczej” Jacek Pawlicki przypomina politykom PiS, że części suwerenności zrzekliśmy się już w 2003 roku przystępując do Unii. I to jest istota sporu! Przystępowaliśmy do innej Unii: związku państw, które dla ułatwienia sobie życia organizowały wspólny rynek i wspierały się nawzajem. Wizja federalnego superpaństwa była wtedy traktowana jako wyraz spiskowego przeczulenia antyeuropejskiej mniejszości. Jeśli chce się iść dalej, to tamten kontrakt jest już nieaktualny. Trzeba go zweryfikować.

Propozycje Sikorskiego, choć ostrożnie i selektywnie, są jednak propozycjami pod jedno państwo. Na przykład wystawianie częściowo wspólnych ogólnoeuropejskich list wyborczych zakłada wspólne życie polityczne, typowe dla jednego państwa właśnie. To jednak coś innego niż obecne, trochę jednak symboliczne, partyjne federacje w europarlamencie.

Ale jeśli tak, trzeba to otwarcie powiedzieć. Gwałtowne protesty opozycji mają jak rozumiem tę odpowiedź wymusić.

Z jednym zastrzeżeniem: mówiąc o Trybunale Stanu dla Sikorskiego, Jarosław Kaczyński przenosi ciężar debaty z problemu polityki Sikorskiego na problem współmierności bądź niewspółmierności reakcji. Tym bardziej czynią to epitety o “IV Rzeszy”. Rząd Tuska będzie się teraz obrażał za ostrość języka i poczuje się zwolniony z odpowiedzi merytorycznej.

A chodzi o to aby tej odpowiedzi udzielił. Mamy prawo wiedzieć, czy wola polityczna wyrażona w referendum 2003 roku jest teraz deformowana (moim zdaniem jest), czy to tylko wyraz “przeczulenia”.

Źródło: wPolityce.pl 29 11 11
Artykuł dodano w następujących kategoriach: Polska.