Nowy porządek w Europie

Nowy porządek w Europie

Marek A. Cichocki

Czy dla dobra przyszłego porządku i stabilizacji będziemy musieli poświęcić nasze “wybujałe” wolności? – rozważa politolog

To, co dzisiaj na naszych oczach dzieje się z Europą lub w Europie, prowadzi do skrajnych reakcji. Ludzie o psychicznej konstrukcji Kasandry wieszczą totalny upadek i uderzają w katastroficzny ton, jakiego nie słyszeliśmy już dawno, przynajmniej od czasów Oswalda Spenglera i jego książki o upadku Zachodu. Ci, którzy nigdy nie lubili projektu integracji europejskiej, mają swój moment satysfakcji, nieskrywanej schadenfreude. Natomiast tym, dla których Unia Europejska była obietnicą jakiejś innej, lepszej przyszłości, sufit właśnie wali się na głowę.

Porządek z chaosu

Kryzys finansowy przynosi tak zasadnicze zmiany w dotychczasowym porządku europejskim, że jedynym odpowiednim językiem do ich opisania oraz jakichkolwiek przewidywań może być już tylko język politycznej filozofii. Aby zrozumieć, co się dzieje i co ewentualnie może się pojawić na horyzoncie, musimy sięgnąć do źródeł, do pojęć podstawowych.

Dlatego chcę postawić na początku dwie tezy. Pierwsza banalna, ale warta przypomnienia, szczególnie tym, którzy w Polsce czy też na innych obrzeżach kontynentu zawsze wykazywali skłonność do lekceważenia konstruktywistycznych zapędów Zachodu: z każdego chaosu rodzi się jakiś nowy porządek. Tym razem nie będzie inaczej. Europa nie pogrąży się w ciemności, ale z kryzysu Unii, prawdopodobnie na bazie unii walutowej, może nie całej, wyłoni się jej nowy polityczny i gospodarczy kształt.

Druga teza wymagać będzie wyjaśnienia, gdyż nie jest tak oczywista: wybór między wolnością i bezpieczeństwem to podstawowa oś, wzdłuż której prawdopodobnie tworzyć się będzie nowy kształt porządku w Europie.

Jeśli dokładnie prześledzić opinie, które towarzyszą kryzysowi finansowemu w Unii, szczególnie kiedy w grę wchodzi los takich krajów, jak Grecja, Włochy, ale także Hiszpania czy Irlandia, w nie mniejszym stopniu jednak pomyślność państw europejskiego centrum, takich jak Niemcy czy Francja, można zauważyć spór dwóch odmiennych poglądów.

Z jednej strony mamy tych, którzy coraz głośniej twierdzą, że za fasadą kolejnych programów ratunkowych oraz walki z kryzysem powstaje jakiś rodzaj oświeconej, absolutystycznej władzy z siedzibą w Pałacu Elizejskim oraz berlińskim Kancleramcie – le Groupe de Francfort (Grupa Frankfurcka). Używając UE i MFW, obala on oporne demokratyczne rządy, narzuca drakońskie programy reform, buduje plany nowych europejskich rozwiązań, nie pytając nikogo o zdanie. Jego działania w istocie relatywizują lub całkiem podważają demokratyczną wolność suwerennych państw oraz narodów.

Z drugiej strony mamy patos odpowiedzialności, imperatyw bycia lojalnym oraz solidarnym w imię uratowania projektu wspólnej waluty. Twierdzi się, że jest ona sercem europejskiej jedności, dlatego każdy – nawet ci, którzy do niej jeszcze nie przystąpili – musi złożyć ofiarę wyrzeczeń na jej ołtarzu. Na horyzoncie czeka jednak nagroda: jest nią nowa kultura stabilizacji i bezpieczeństwa, o której tak często i tak chętnie w ostatnim czasie mówi Angela Merkel, a której obawiający się o swoje oszczędności i emerytury obywatele w krajach Unii wypatrują z rosnącą nadzieją. Ponieważ nie ma dzisiaj w Europie nikogo innego, kto miałby odwagę zaproponować, w jaki inny sposób można przejść żywym przez wzburzone morze, jakim jest kryzys, ta obietnica nowej kultury stabilizacji, patos odpowiedzialności oraz imperatyw solidarności są jedynym motorem przyszłego porządku, dla którego dobra musimy poświęcić nasze “wybujałe” wolności.

Na nieznanej ziemi

Czyż przecież już 400 lat temu Thomas Hobbes nie mówił nam, że jedynym sposobem odzyskania bezpieczeństwa i porządku jest właśnie powołanie władzy, dla której powinniśmy zrzec się naszych indywidualnych wolności, będących i tak tylko źródłem ciągłych walk, zamętu i wszelkich nieszczęść? I czy dzisiaj nie da się stwierdzić, że narodowe polityki gospodarcze oraz społeczne, dyktowane przez demokratyczne wyroki obywateli, może i są wyrazem suwerennej wolności, ale w efekcie na południu Europy przyniosły przede wszystkim korupcję, życie ponad stan, bezrobocie, zadłużenie państwa, a dalej stały się śmiertelnym zagrożeniem dla ekonomicznej i społecznej stabilności całej Europy?

Któż w końcu nie złościł się na te wszystkie korowody wokół narodowych referendów, już to w Irlandii, Francji, Holandii, już to w Grecji czy gdzieś jeszcze, które tylko niepotrzebnie hamują to co nieodwracalne. No i czy możemy sobie pozwolić na takie korowody, kiedy nasz dom się pali?

To właśnie z tego wyboru między wolnością a bezpieczeństwem tworzy się dzisiaj nowy porządek Europy. Na fundamencie euro, albo na jego gruzach, powinien powstać zarządzany w nowy sposób, bardziej autorytatywnie, obszar bezpieczeństwa, wzrostu oraz rozwoju. Niektórzy nazwą go europejskim państwem rozwojowym, inni przypomną sobie w tym kontekście o starym niemieckim pojęciu Leistungsraum.

Chodzi tak czy inaczej o nowy sposób rządzenia, który przywróci wewnętrzną stabilność oraz globalną konkurencyjność. Autorytatywność tego nowego sposobu rządzenia nie musi wcale – i nie będzie – oznaczać łamania prawa. Współcześni filozofowie polityki z różnych stron, Habermas, Gray czy Rawls, już dawno odkryli, że możliwa jest autorytatywna władza zachowująca praworządność. Dotąd jednak widzieli ją jako fenomen możliwy tylko poza Europą. Dlaczego jednak w stanie wyższej konieczności, jakim jest kryzys, nie miałaby zawitać także do nas?

Zasadniczo zmienia to jednak sytuację, jeśli chodzi o tradycyjne rozumienie wolności w jej demokratycznym oraz wolnorynkowym znaczeniu. Ostatnie wydarzenia wokół Grecji oraz niedoszłego referendum, wymiana demokratycznie wybranych rządów w Atenach i Rzymie na rządy quasi-eksperckie, z ludźmi należącymi do unijnego establishmentu na ich czele, pokazują, że w kwestii wolności znaleźliśmy się na ziemi całkiem nieznanej i musimy dopiero rozpoznać, na czym polega szczególność tej nowej sytuacji.

Wola to za mało

Z grubsza można chyba powiedzieć jedno, że Europa politycznych i ekonomicznych wolności, tak jak ją dotąd od kilkudziesięciu lat rozumieliśmy, chyba właśnie się kończy. W każdym razie różne formy wolności, rozumianej także jako elastyczność europejskiego systemu, nie mają dzisiaj zbyt wielu oddanych obrońców. Miękka, otwarta metoda koordynacji pozwalająca dostosować narodowym rządom własny poziom rozwoju oraz potrzeb do ogólnych wskaźników skompromitowała się w oczach wielu jako droga do nadużyć.

Demokratyczna legitymizacja polityki, z referendum jako perłą w koronie demokracji, jest dzisiaj traktowana jako idea wywrotowa i destabilizująca. A wiarę w samoregulatywność rynków ekonomicznych ostatecznie pogrążyła chciwość sektora bankowego. Wydaje się, że jak dotąd największymi przegranymi europejskiego kryzysu są liberalizm i republikanizm.

Co pozostaje? Gdzie szukać ratunku? Jedyną odpowiedzią jest dzisiaj, jak się zdaje, autorytatywnie, choć praworządnie zarządzany obszar rozwoju i stabilności, którego projekt już kreśli le Groupe de Francfort. Wciąż jednak pozostaje wiele niewiadomych.

Nowy porządek zawsze oznacza zmianę dotychczasowego układu sił. O ile państwa południa w obecnej sytuacji nie mają specjalnego wyboru, o tyle wydaje się, że Wielka Brytania oraz państwa skandynawskie mogą mieć zasadniczy problem z zaakceptowaniem nowego stanu rzeczy. Nie bez znaczenia jest fakt, że są to społeczeństwa głęboko przywiązane do kategorii wolności. Trudno także obecnie precyzyjnie powiedzieć, co nowy stan będzie oznaczał dla takich krajów jak Polska, a szerzej dla całej Europy Środkowej.

I jest jeszcze jeden kluczowy problem. Dzisiaj najwyraźniej nie brakuje już Francji i Niemcom woli politycznej do dokonania zasadniczej zmiany. Sama Angela Merkel zachęca do “przekraczania granic”.

Jednak sama wola to za mało. Konieczna jest zdolność do udziału w globalnym przywództwie, innowacyjność w projektowaniu nowych reguł oraz instytucji, ale może najbardziej potrzebne są własne zasoby finansowe. Jeśli tego nie ma, a we wszystkich tych kwestiach nie mamy wcale pewności co do pozycji Francji czy Niemiec, projekt nowego porządku europejskiego może się nie powieść.

Autor jest filozofem, politologiem, pracownikiem naukowym ISNS UW, redaktorem “Teologii Politycznej”. W latach 2007 – 2010 był doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego do spraw europejskich

Rzeczpospolita 17 11 2011 2

Początek końca Unii jaką znamy

Deficyt demokracji wewnątrz Unii Europejskiej jest jednym z kluczowych powodów jej osłabienia – przekonuje Nile Gardiner, dyrektor waszyngtońskiego Margaret Thatcher Center for Freedom

Rz: Unia Europejska przeżywa bodaj największy kryzys w swojej historii. Czy to już koniec marzeń o stworzeniu Stanów Zjednoczonych Europy?

Sądzę, że jesteśmy świadkami początku końca wielkiego projektu, jakim miało być stworzenie zjednoczonej Europy i jednolitej europejskiej waluty. Kryzys finansowy, który rozprzestrzenia się na kolejne kraje Unii Europejskiej, jest ogromnym ciosem dla pomysłodawców tej idei. Zresztą od początku była ona mrzonką, iluzją, o której marzyli europejscy politycy. Jeśli bowiem ma się do czynienia z 27 suwerennymi państwami, o różnych interesach narodowych, językach i różnym stopniu rozwoju gospodarczego, to nie sposób sztucznie stworzyć sprawnie działającą unię na wzór Stanów Zjednoczonych. Margaret Thatcher już na początku XXI wieku ostrzegała przed pomysłem budowania Unii Europejskiej jako superpaństwa. Mówiła, że przyszłość pokaże, iż to przypuszczalnie największe szaleństwo współczesnych czasów. Wystarczyło niecałe dziesięć lat, żeby historia przyznała jej rację. Trafnie przewidziała również upadek euro.

No dobrze. Ale co dalej?

W ciągu najbliższego roku spodziewam się znaczącego zmniejszenia liczby krajów członkowskich strefy euro. W bardzo niedalekiej przyszłości będą musieli z niej wyjść Grecy. A za nimi ze wspólną europejską walutą mogą pożegnać się również Włosi, Hiszpanie i Portugalczycy.

A może będzie odwrotnie? Po wyjściu Greków rządy pozostałych państw strefy euro zaczną jeszcze bliżej ze sobą współpracować, aby stać się silniejszymi?

Bardzo prawdopodobny jest scenariusz, w którym rządy w Berlinie i w Paryżu będą próbowały utrzymać wspólną walutę i utworzyć grupę państw stanowiących rdzeń strefy euro. Nie będzie to jednak na pewno grupa 17 państw.

Wtedy euro bezpowrotnie straci szanse na to, aby stać się nowym dolarem.

Już teraz obserwujemy przecież upadek jednolitej waluty europejskiej. Sądzę, że dolar znacznie przeżyje euro.

Wracając do Grecji. Zarówno ekonomiczna, jak i polityczna sytuacja w tym kraju jest podobna do tej, którą obserwowaliśmy w Argentynie pod koniec 2001 roku. Ponadto ostatnie wydarzenia pokazują, że próby większego zaciskania pasa wywołują w Grecji coraz bardziej gwałtowne protesty. Czy greckie władze zdecydują się w końcu ogłosić bankructwo?

Jestem przekonany, że niezależnie od liczby i wartości kolejnych transz pomocowych Unia Europejska nie jest w stanie uratować Grecji. Mogliby to zrobić jedynie sami Grecy, radykalnie tnąc wydatki, przeprowadzając znaczną redukcję zatrudnienia w sektorze publicznym i wprowadzając niezbędne do przetrwania ich kraju reformy. To, czy się na to zdecydują, zależy jednak tylko od nich.

Upadek Grecji nie byłby jednak aż tak poważny, ponieważ to stosunkowo niewielka gospodarka. Bardziej niepokojąco wygląda sytuacja we Włoszech.

Rzeczywiście Włosi idą śladem Greków. Sądzę, że następnych sześć miesięcy będzie przełomowych dla włoskiej gospodarki. Rzecz w tym, że to trzecia gospodarka w Unii Europejskiej. Nie ma więc żadnych szans, by UE mogła ją uratować. Jednocześnie wątpię, by Włochy miały dziś politycznych przywódców, którzy poradziliby sobie z tym zadaniem. Nie widzę również żadnej osoby ani partii, która mogłaby zastąpić ekipę Silvia Berlusconiego, znaleźć skuteczny sposób na kryzys i szybko wprowadzić reformy budżetowe oraz sektora bankowego. Włosi lepiej poradziliby sobie z kryzysem, będąc już poza strefą euro, ponieważ wtedy odzyskaliby kontrolę nad mechanizmami dostosowawczymi. Mogliby chociażby samodzielnie ustalać wysokość własnych stóp procentowych. To samo dotyczy Portugalii czy Hiszpanii.

Skąd się w ogóle wzięły te kłopoty?

Kłopoty tych państw są odzwierciedleniem niedemokratycznego podejścia liderów strefy euro, którzy decydowali się na przeprowadzanie niebezpiecznych eksperymentów gospodarczych, nie pytając w ogóle o zgodę swoich mieszkańców. Ten swoisty deficyt demokracji wewnątrz Unii Europejskiej jest jednym z kluczowych powodów jej obecnego osłabienia. Żadna organizacja nie może bowiem przetrwać w dzisiejszym świecie, jeżeli nie jest odpowiedzialna przed zwykłymi ludźmi.

A Unia Europejska w obecnym kształcie nie odpowiada za swoje czyny przed zwykłymi Europejczykami. W połączeniu z całymi dziesięcioleciami, podczas których wprowadzano pomysły gospodarcze w socjalistycznym stylu: nadmierne regulacje w biznesie, wysokie stawki podatkowe, ogromne wydatki na opiekę społeczną oraz protekcjonistyczna polityka, ten deficyt demokracji rzucił Europę na kolana. Sondaże pokazują, że nawet większość ankietowanych Niemców straciła wiarę w powodzenie wielkiego projektu, jakim miała być jednolita europejska waluta. A to najlepiej oddaje obecny obraz sytuacji w Unii Europejskiej.

Sądzi pan, że skutkiem będzie rozpad Unii?

Nie. Spodziewam się jednak końca Unii Europejskiej w takiej formie, jaką znamy obecnie, odejścia od pomysłu Unii jako federacji i powrotu do zdecentralizowanej Europy, składającej się z państw narodowych, które będą mogły samodzielnie decydować o swoich losach i które będą miały do tego mandat od swoich własnych obywateli. Europa potrzebuje większej swobody gospodarczej i ekonomicznej, więcej demokracji. Unia Europejska ma jednak – moim zdaniem – ciągle przyszłość jako strefa wolnego handlu.

Wspólna waluta podobnie jak polityczne instytucje miała też za zadanie doprowadzić do większego zjednoczenia państw europejskich.

Zdaniem części polityków – takich jak kanclerz Niemiec Angela Merkel czy polski minister finansów Jacek Rostowski – upadek euro może doprowadzić do końca pokoju w Europie. Przekonują pana wizje nowej pożogi wojennej na Starym Kontynencie?

Nie. Nie spodziewam się wojny między państwami tworzącymi Unię Europejską choćby dlatego, że utraciły one już niemal militarną zdolność do prowadzenia walki ze sobą. Możliwy jest jednak wzrost wzajemnych napięć. Prawdziwe zagrożenie wojną w Europie istnieje i może nadejść od strony Rosji. Moskwa może spróbować wykorzystać fakt, że kraje europejskie pogrążone są w kryzysie. Dlatego myślę, że powinniśmy mieć się na baczności przed potencjalną rosyjską agresją na jej najbliższe terytoria w Europie Środkowo-Wschodniej, pamiętając o tym, co przed trzema laty stało się w Gruzji. Rosyjskie działania mogą zagrozić na przykład krajom bałtyckim. Sądzę, że władze w Moskwie mogą też spróbować poddać próbie stanowczość NATO.

Dr Nile Gardiner jest brytyjskim ekspertem Fundacji Heritage i dyrektorem Margaret Thatcher Center for Freedom w Waszyngtonie. Ukończył historię na Oxford University, doktorat obronił na Yale. Częsty komentator wydarzeń politycznych m.in. w Fox News, CNN, BBC, Sky News, NPR, a także na łamach „The Wall Street Journal”, „USA Today”, „Daily Telegraph” czy „Financial Times”

Rzeczpospolita 09 11 12

Źródło: Rzeczpospolita 09 11 12
Artykuł dodano w następujących kategoriach: Przegląd Publikacji.