Strategia zakotwiczenia, czyli jak zwiększyć siłę sojuszu polsko-amerykańskiego

Amerykański „The Strategist” publikuje niezmiernie interesujący artykuł Lindsey Ford i Zacka Coopera, analityków związanych z The Brookings Institution i American Enterprise Institute poświęcony systemowi amerykańskich sojuszy po epoce Donalda Trumpa. Zastanawiają się oni, w jaki sposób deklaracje poprzedniej administracji na temat przeniesienia uwagi strategicznej Stanów Zjednoczonych na obszar Indo-Pacyfiku wpłynąć mogą na postawy sojuszników.

Ford i Cooper odwołują się przy tym do amerykańskich doświadczeń z czasów administracji Nixona z końca lat sześćdziesiątych, kiedy to ogłoszona została tzw. Doktryna Guam, w wyniku której zmniejszyło się wojskowe zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w Azji Południowo – Wschodniej. Konsekwencją zmiany strategicznych priorytetów Waszyngtonu była wówczas zarówno redukcja liczebności amerykańskiego kontyngentu wojskowego dyslokowanego w tym regionie jak i słynny podróż Kissingera do Pekinu, a także wycofanie się Stanów Zjednoczonych z wojny w Wietnamie. Jak przypominają Ford i Cooper, w lipcu 1969 roku Nixon w czasie swego pobytu na atolu Guam wygłosił przemówienie na temat nowego podejścia Stanów Zjednoczonych do obecności w Azji. Powiedział wówczas, że Ameryka dochowuje wierności zobowiązaniom sojuszniczym, w tym wobec partnerów w Azji, ale większe ciężary winny brać na siebie państwa, które są zagrożone ewentualną agresją komunistycznych Chin i Rosji Sowieckiej. Miesiąc później powtórzył to przesłanie mówiąc, że „Obrona wolności to sprawa wszystkich – nie tylko Ameryki. I jest to szczególnie odpowiedzialność ludzi, których wolność jest zagrożona”. Za tymi deklaracjami poszły czyny. Waszyngton zmniejszył swój kontyngent wojskowy w Południowej Korei o 20 tys. osób, w Japonii o 17 tys. a w Tajlandii o 16 tys. Te kroki, które były tylko pierwszymi posunięciami świadczącymi o zmianie polityki Waszyngtonu w Azji, bo potem przyszło odnowienie relacji z Pekinem i rozpoczęcie wycofywania się z wojny w Wietnamie wywołały wśród azjatyckich sojuszników Stanów Zjednoczonych konsternację. Nie tylko dlatego, że ruchy te nie były z nimi konsultowane, ale również, a może przede wszystkim z tego powodu, że redukcja amerykańskiej obecności wojskowej w tym rejonie w sposób zasadniczy, zwłaszcza wobec ofensywy sił komunistycznych, zmieniała sytuację w zakresie bezpieczeństwa i wymuszała reakcję państw będących do tej pory w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. I właśnie ta reakcja interesował Ford i Coopera, którzy na podstawie analiz decyzji podjętych przez elity strategiczne Japonii, Australii, Korei Południowej i Tajlandii zbudowali cztery podstawowe modele postępowania amerykańskich sojuszników. W rzeczywistości w żadnym z tych wypadków nie mamy do czynienia z „czystą” reakcją modelową, zawsze jest to mieszanka różnych tendencji i postaw, ale amerykańskich badaczy interesowało jakie tendencje dominowały wśród sojuszników, którzy zmuszeni byli reagować na zmieniającą się sytuację w zakresie bezpieczeństwa regionalnego wywołaną redukcją obecności Stanów Zjednoczonych.

Czym są strategie zakotwiczenia?

Na podstawie analizy polityki tych czterech państw amerykańscy badacze wyodrębnili cztery modelowe reakcje na decyzje Waszyngtonu, które nazwali strategiami zakotwiczenia, rozszerzania (augmenting), autonomizacji i dostosowania się. Ich zdaniem głównym czynnikiem wyboru jednego z tych kierunków politycznych przez elity strategiczne państw sojuszniczych była ocena własnej sytuacji bezpieczeństwa i wiarygodności sojuszniczej Stanów Zjednoczonych. Opis mechanizmów, które zaobserwowano pozwala do pewnego stopnia zrozumieć różną reakcję państw europejskich, które postawione zostały wobec podobnej perspektywy, tzn. redukcji amerykańskiej obecności militarnej, za czasów administracji Obamy i Trumpa.

Strategia zakotwiczenia, którą z powodzeniem realizowała Japonia, jest – w opinii amerykańskich badaczy – racjonalną opcją w sytuacji, kiedy elity strategiczne państwa które tego rodzaju podejście wybrało są zdania, iż wiarygodność sojuszu z Waszyngtonem jest wysoka, a zagrożenia w zakresie bezpieczeństwa realne. Jeśli natomiast, a tak było w przypadku Korei Południowej, elity strategiczne są zdania, że sojusznik, w tym wypadku Stany Zjednoczone nie wypełnią swoich zobowiązań traktatowych, to wówczas mają one skłonność do obrania drogi autonomizacji w zakresie polityki bezpieczeństwa, tak jak to dziś robi Turcja. Oczywiście jeśli zagrożenie jest realne, jeśli bowiem, a tak oceniały sytuację elity Australii uważa się, że zagrożenie istnieje, ale wybuch konfliktu zbrojnego jest mniej prawdopodobny, lub z racji geograficznego oddalenia groźba taka wydaje się odległa, to wówczas najczęściej wybiera się strategię rozszerzenia, czyli rozbudowy sieci powiązań sojuszniczych, tak aby deficyt w zakresie bezpieczeństwa uzupełnić o inne sojusze. Wreszcie amerykańscy badacze piszą o strategii dostosowania, która była udziałem Tajlandii. Wybór tej drogi ma miejsce wówczas, kiedy elity państwowe uznają, że zagrożenie konfliktem zbrojnym z dotychczasowym przeciwnikiem jest realne, ale dysproporcja potencjałów wskazuje, że nie można odnieść w tego rodzaju konflikcie zwycięstwa, a na dotychczasowego sojusznika nie ma co liczyć.

Te reakcje na zmianę geostrategicznych preferencji Stanów Zjednoczonych, które w ujęciu modelowym zaobserwowano na początku lat siedemdziesiątych w Azji, możemy i dziś wyraźnie dostrzec w Europie. Państwa które są zdania, tak jak Niemcy i Francja, że perspektywa konfliktu zbrojnego jest oddalona a wiarygodność zobowiązań sojuszniczych Stanów Zjednoczonych mniejsza niźli w przeszłości stawiają na strategię rozszerzenia, czyli rozbudowy porozumień sojuszniczych. W tym konkretnym wypadku mowa jest o samodzielności strategicznej Unii Europejskiej i większej roli sił zbrojnych państw kontynentu, elity Australijskie postawiły w latach siedemdziesiątych zarówno na rozbudowę własnego potencjału wojskowego zwiększając wydatki w tym sektorze, jak również na budowę sieci powiązań sojuszniczych. W Seulu, gdzie uznawano, że zagrożenie agresją ze strony komunistycznej Północy jest realne ale już nie do końca można ufać w amerykańskie gwarancje zdecydowano się na strategię autonomizacji, czyli rozbudowy, nieraz wbrew stanowisku Waszyngtonu, jak to miało miejsce w związku z uruchomionym wówczas programem nuklearnym, własnego potencjału wojskowego. Wreszcie Tajlandia, kraj należący do najbardziej antykomunistycznych w Azji Południowo-Wschodniej, którego siły zbrojne (podobnie zresztą jak to było w przypadku Korei Płd. i Australii) walczyły po stronie amerykańskiej w Wietnamie, obrała strategię dostosowania, czyli poprawy relacji z Pekinem, uznania celów strategicznych Chin w swym bezpośrednim sąsiedztwie (zgoda na wejście Czerwonych Khmerów do Kambodży) po to, aby oddalić ryzyko ewentualnej bezpośredniej agresji komunistycznej.

Gdyby odnosić się do tych modelowych reakcji, to Turcja wydaje się realizować właśnie strategię autonomizacji, Francja i Niemcy rozszerzenia a Polska myśli o zakotwiczeniu, czyli wzmocnieniu relacji sojuszniczych ze Stanami Zjednoczonymi. Nie ma, póki co, państw, które obrałyby drogę dostosowania (może Armenia), ale to oczywiście może się w najbliższej przyszłości zmienić.

Co jest najlepsze dla Polski?

Jeśli uprawnioną jest teza, iż z punktu widzenia Polski najlepszą opcją jest strategia zakotwiczenia, wzmocnienia sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi i innymi państwami NATO, to warto prześledzić doświadczenia Japonii w tym zakresie. Tokio udało się wzmocnić w latach siedemdziesiątych sojusz a Waszyngtonem, potwierdzić zobowiązania sojusznicze, w tym związane z gotowością amerykańskich sił zbrojnych do odparcia ewentualnej agresji przeciw Japonii, ale również zmienić na bardziej partnerskie charakter relacji jakie łączyły ją ze Stanami Zjednoczonymi. Z tego względu doświadczenia te mogą okazać się dla Polski przydatnymi. Otóż elity strategiczne w Tokio w pierwszej reakcji na deklaracje Nixona podjęły szereg decyzji, które można wpisać w opcję autonomizacji. Ówczesny rząd Sato zareagował pozytywnie na wezwania płynące z Waszyngtonu aby Tokio zwiększyło wydatki na własne bezpieczeństwo. Jednocześnie japońskie elity obrały kurs na uzyskanie od Stanów Zjednoczonych wymiernych ustępstw, jakim było odzyskanie kontroli nad Okinawą. Jak argumentują amerykańscy badacze:

Chociaż Tokio obawiało się, że szybkie wycofanie się Stanów Zjednoczonych mogłoby zdestabilizować region, to mimo tego oba rządy zobowiązały się do zmniejszenia obecności wojskowej USA w Japonii. Amerykańscy urzędnicy doszli do wniosku, że japońscy przywódcy woleli „zobaczyć bazy USA zredukowane i połączone, a nawet otwarte dla japońskich sił samoobrony, aby przejąć kontrolę lub zarządzanie.

Tego rodzaju twarda postawa Tokio wywołała reakcję Stanów Zjednoczonych, które uznały, że zwiększanie zdolności Japonii w zakresie samoobrony może doprowadzić do redukcji politycznych wpływów Ameryki, w kraju, który był uznawany za kluczową z punktu widzenia amerykańskich interesów w Azji, placówkę. W 1970 roku Kissinger oświadczył, że „Japonia była tak ważna, że nie mogliśmy pozwolić na jej zniszczenie w wojnie nuklearnej. To nie był akt miłosierdzia; zrobiliśmy to dla siebie”. Decyzje, które podjął wówczas Waszyngton związane były z oceną sytuacji geostrategicznej. Otóż Stany Zjednoczone uważały, że Japonia jest absolutnie kluczowym państwem z punktu widzenia zwalczania ewentualnego zagrożenia ze strony Związku Sowieckiego i dlatego zarówno potwierdziły wagę swych zobowiązań sojuszniczych, jak i zgodziły się na utrzymanie swej obecności wojskowej i bardziej partnerskie relacje.

Jaki jest pożytek dla nas z rozważań Ford i Coopera? Wynika z nich, że odmienna postawa państw wobec sojuszy, w tym wypadku z oddalonym geograficznie partnerem jakim były Stany Zjednoczone jest pochodną odmiennej oceny rysujących się zagrożeń i zaufania do Waszyngtonu, a także szacunku własnych możliwości. Polityka np. Paryża wobec Moskwy nie jest, jak głoszą to niektórzy polscy eksperci, wynikiem niezrozumienia natury rządów Putina, ale wynika a odmiennej oceny sytuacji w zakresie bezpieczeństwa na kontynencie europejskim. Swoją drogą mamy w tym wypadku do czynienia ze świadectwem niebywałej arogancji ze strony niektórych polskich ekspertów, którzy najwyraźniej są zdania, że lepiej rozumieją francuski interes strategiczny niźli właściwie cała klasa polityczna tego przecież niemałego państwa. Opcja Francji na rzecz rozmów z Moskwą nie jest wynikiem błędu oceny czy braku wiedzy, ale pochodną innej niźli mamy ją w Warszawie, oceny własnego interesu strategicznego. Jeśli zaś chodzi o politykę Warszawy, to warto zwrócić uwagę na to, że skuteczną strategię zakotwiczenia, czyli wzmocnienia sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi musi poprzedzać, tak jak to było w przypadku Japonii, strategia autonomizacji, wzięcia na siebie większej odpowiedzialności w zakresie bezpieczeństwa. Taka postawa nie prowadzi do zakwestionowania, jak się uważa w niektórych środowiskach eksperckich w Warszawie, siły zobowiązań sojuszniczych, ale wręcz przeciwnie do ich wzmocnienia.

Marek Budzisz

Źródło: wPolityce.pl 03 06 21

Artykuł dodano w następujących kategoriach: Media / Press.