Jacek Saryusz-Wolski: Merkel zawiodła Europę i Polskę

Jak Pan ocenia skutki kilkunastu lat polityki kanclerz Niemiec? 

Angela Merkel kończy swoją karierę w zasadzie porażką, zostawia Unię Europejską podzieloną, zostawia politykę wschodnią w ruinie, a Unię mniej bezpieczną, ponieważ niezależnie od pozytywnej retoryki dotyczącej Bidena dystans europejsko-amerykański się zwiększył, a zagrożenie rosyjskie wzrosło. Zostawia spuściznę w postaci polityki otwartych drzwi dla imigracji, co jest trwałym uszkodzeniem konstrukcji Unii Europejskiej, ponieważ to nie tylko ją dzieli, lecz także stwarza zagrożenie terrorystyczne i rzutuje na przyszłość. Jej główne błędy: Nord Stream 2 i polityka imigracyjna sprawiają, że bilans rządów Angeli Merkel jest jednoznacznie negatywny. Ten bilans z dzisiejszej perspektywy i wbrew temu, co długo było przedmiotem zgody, że jest, nawet dla niezgadzających się z nią, politykiem wiarygodnym, który dotrzymuje słowa, pokazuje, że jej przywództwo było oparte na kłamstwie. 

Jeśli chodzi o Nord Stream 2, to osobiście doświadczyłem, jak okłamywała mnie i wiele innych osób, mówiąc, że nie jest to projekt polityczny, a biznesowy. Okazało się, że jest to projekt wręcz geopolityczny najwyższej rangi. Również sposób tłumaczenia fatalnej decyzji Willkommenspolitik wobec imigrantów z 2015 r. też wygląda dziś na kłamstwo. Czyli coś, co jest papierkiem lakmusowym jakości dla polityka – czy mówi prawdę, czy nie – Merkel tego egzaminu nie zdała. Odchodzi jako polityk przegrany, a z punktu widzenia Polski – w niesławie. Uczestniczyłem w spotkaniu z Merkel, gdy była jeszcze szefową opozycji, w sierpniu 2005 r. Wtedy przyrzekała – i ślad tego jest w zapisach medialnych – że jako kanclerz Niemiec, lecąc do Moskwy, zawsze będzie lądowała w Warszawie. Czyli że polityka wobec Rosji będzie zawsze ściśle koordynowana z Polską. Nie dotrzymała słowa. Długo w Polsce też wierzono, że Merkel to jest najlepszy niemiecki polityk, jaki mógł się Polsce trafić – sądzę, że dziś ta teza nie jest do obrony. 

Także jej bilans jako polityka europejskiego jest negatywny, a scheda, jaką pozostawia – mówię w tej chwili o geopolityce – to Unia skłócona, uszczuplona o Wielką Brytanię, zdominowana przez Niemcy. Przyznał to ostatnio nawet kandydat na prezydenta Francji Michel Barnier, były minister spraw zagranicznych i były komisarz. Doprowadziła do czegoś, czego Niemcy długo się wypierały – do hegemonii. Jeżeli zestawić dystansowanie się wobec Ameryki i coraz bardziej strategiczne zacieśnienie relacji z Moskwą, to oznacza, że na gruncie politycznym zdradziła interesy Europy. Oczywiście Nord Stream 2 jest pierwszym tego przykładem, dalekim pójściem w ramiona Moskwy. Można by o tym wszystkim długo mówić. W skrócie – zawiodła Europę i zawiodła Polskę.

Może, realizując zbliżenie z Moskwą, uważała, że realizuje interes zarówno niemiecki, jak i europejski? Czy w Niemczech utożsamienie interesów Niemiec i Europy nie jest zjawiskiem powszechnym?

Nie, ogromna, powiedziałbym, że przeważająca część niemieckiej sceny politycznej wie i albo o tym mówi, albo wie i o tym nie mówi, że Nord Stream 2 to jest błąd Niemiec. Nawet te ostatnie wymysły Donalda Tuska, który twierdzi, że Merkel prywatnie przyznała, że wie, iż jest to złe dla Europy… Oczywiście nie daję wiary jego słowom. Byłem uczestnikiem rozmów w Parlamencie Europejskim, w których Merkel z kamienną twarzą okłamywała rozmówców, którzy ją o to pytali. Wydaje mi się, że to jest wielkie oszu-stwo tych, których zaliczano do Russlandversteher, czyli „rozumiejących Rosję”, do których dzisiaj zaliczyłbym Merkel. Rozmawiałem tuż przed przejęciem władzy przez cha-deków w Parlamencie Europejskim z Wolfgangiem Schäuble, wtedy chodziło o Nord Stream 1. Powiedział, że już jest zbyt zaawansowany, ale chadecy sami by tego nie zrobili. Długo niemiecka chadecja prowadziła grę pozorów i kłamała, że oni to muszą robić, bo taka jest cena koalicji z SPD. Dzisiaj już wiemy, że to była ich własna wola i decyzja zbieżna z SPD, ale to nie stało się ani pod przymusem, ani niechętnie. Był to wybór polityczny, przy zachowywaniu gry pozorów i kłamstw, w układzie europejskim. Ja sam doprowadziłem do tego, że frakcja Europejskiej Partii Ludowej była przeciw Nord ­Streamowi 2, ale okazało się, że Niemcy w tej frakcji mieli licencję z Berlina na bycie prze-ciw, co stanowiło element gry. Jednak to nigdy nie oznaczało prawdziwego sprzeciwu. Później okazało się to w głosowaniach. Zarówno substancjalnie, jak i w kategoriach mo-ralności w polityce to jest coś, czego nie można zaakceptować. 

Czy Pana zdaniem Angela Merkel jest zwolennikiem Europy federalnej, czy raczej rządów „dyrektoriatu” kilku państw?

Byłem w prezydium podczas uroczystości w College of Europe w Brugii, na którym występowała Angela Merkel. Ku zaskoczeniu wszystkich obecnych profesorów europeistów, powiedziała, że jest zwolenniczką „metody unijnej” w odróżnieniu od „metody wspólnotowej”. Metoda wspólnotowa to jest utrwalony w nauce sposób opisu tego, co pan nazwał federalizmem. Chodzi o wzmacnianie kompetencji wspólnych instytucji realizujących wspólny interes. Nikt nie śmiał się jej przeciwstawić, ale to, co ona nazwała „union method”, musiało być odebrane albo jako skrajna ignorancja i nieznajomość języka, jakim się opisuje ten obszar integracji europejskiej, albo jako kontestowanie w zasadzie całej doktryny integracyjnej. Okazuje się, że ona stawiała i postawiła, po latach to widać jeszcze wyraźniej, na coś, co ja nazywam centralistyczną oligarchią w Unii. To nie jest federalizm, to jest przejęcie władzy w Unii przez wąską grupę państw i sił politycznych kosztem demokratycznego ustroju Unii. Czyli coś, co kiedyś nazwałem w języku bardziej zrozumiałym historycznie koncertem mocarstw, a co dziś nazwałbym oligarchiczną centralizacją. To jest uprowadzenie, przejęcie instytucji europejskich przez mające hegemonistyczne apetyty i dążenia Niemcy do spółki z Francją i kilkorgiem akolitów. Ta uzurpacja władzy ma swoje oblicza w gronie krajów członkowskich, ale także w obrębie politycznego podziału na grupy polityczne głównego nurtu i wewnątrz tych grup. Dlatego nazywam to oligarchicznym systemem władzy. Także centralizacyjnym, bo prawdziwy federalizm może oznaczać zarówno przekazywanie kompetencji w górę, jak i w dół, zgodnie z zasadą subsydiarności. A tu chodzi tylko o skoncentrowanie władzy na najwyższym piętrze struktury unijnej, w sposób omijający zasady traktatowe, łamiący zasady demokracji, subsydiarności i proporcjonalności zapisane w artykule piątym traktatu o Unii, jednym z fundamentów ustroju unijnego. Nazywam to uprowadzeniem Europy – odchodząc od pierwotnych założeń ojców założycieli, takich jak Schuman czy De Gasperi, chadecja niemiecka pod wodzą Merkel sprzeniewierzyła się tym korzeniom.

Jakie są przyczyny trudnych relacji polsko-niemieckich? Wielu krytyków obecnego obozu władzy twierdzi, że polska strona celowo, na użytek wewnętrzny, dąży do konfliktów z Niemcami?

Z punktu widzenia Berlina dobra Polska to taka, która jest podporządkowana i słucha poleceń. W momencie, kiedy stara się prowadzić politykę podmiotową, asertywną i służącą własnym interesom, dostaje po łapach i jest szantażowana albo, używając terminologii pani Barley, ma być „zagłodzona” finansowo. Sam doświadczyłem na własnej skórze tej arogancji, kiedy zgodnie z regułami obowiązującymi w PE miałem po Niemcu objąć funkcję szefa komisji spraw zagranicznych, a Angela Merkel interweniowała wtedy u szefów rządów Luksemburga, Austrii, Chorwacji, dzwoniła do Gdańska i do Warszawy po to, żeby zmienić werdykt, który zapadł przecież według demokratycznych procedur. 

Czy nadchodzące wybory w Niemczech mogą coś zmienić, jeśli chodzi o charakter niemieckiej polityki oraz w relacjach polsko-niemieckich?

Te wybory mogą zmienić bardzo dużo, ale to zależy od konstelacji, jaka wyłoni się po wyborach. Gdyby chadecy odeszli od władzy, wówczas może nastąpić zmiana. Gdyby miała nadal dominować koalicja socjalistów i chadeków, ewentualnie z odwróconymi rolami, to byłaby kontynuacja. Sądzę, że koalicja, w której byliby Zieloni, uczyniłaby niemiecką politykę zagraniczną bardziej etyczną. Natomiast dalsze trwanie wielkiej koalicji pogłębiłoby te cechy związane z brakiem etycznej polityki zagranicznej, mam na myśli politykę wobec Rosji oraz poświęcanie dla swoich egoistycznych celów interesów Wspólnoty. Opisywana i wielbiona jako filar jedności europejskiej polityka niemiecka okazała się swoim przeciwieństwem. Jeżeli dojdzie do zmiany, może to być zmiana znacząca. Natomiast pewne cechy pozostaną – mam na myśli zrzucenie przez niemiecką politykę maski miłującej pokój, która wszystko załatwia polubownie i jeszcze do tego dopłaca. 

Dzisiaj bardzo niewielu sprzeciwiłoby się tezie, że polityka niemiecka okazała się w sposób dobrze maskowany polityką nacjonalistycznego egoizmu. Mam długą perspektywę, ponieważ pamiętam politykę Republiki Bońskiej, kiedy wykonywaliśmy pierwsze kroki do Unii i NATO i w trudnych sytuacjach mogliśmy liczyć na niemiecką pomoc. Niektóre bardzo trudne sprawy rozstrzygałem bezpośrednio w rozmowach z doradcą Kohla. Ale tej polityki bońskich Niemiec już nie ma. Złe przewidywania, co może oznaczać przejście od republiki bońskiej do berlińskiej, się potwierdziły. Symbolem i trudnym do zrozumienia sygnałem jest arogancja polegająca na wysłaniu do Polski jako ambasadora syna adiutanta Hitlera. To są działania, które w sferze symbolicznej są działaniami nieprzyjaznymi.

Wywiad był przeprowadzany przed wizytą Angeli Merkel w Polsce.

Źródło: Gazeta Polska Codziennie, niezalezna.pl 13 09 21

Artykuł dodano w następujących kategoriach: Media / Press.